22 dni, trzy tygodnie, to z jednej strony sporo, z drugiej, jak
weźmie się pod uwagę historię chociaż jednego odwiedzonego przez
nas zamku, to mgnienie oka. Tu widać jak względną miarą jest
czas. Nasz został wykorzystany niemalże do maksimum. Można
powiedzieć, gryźliśmy trawę a w tym przypadku kamienie.
Wspinaliśmy się stromymi ścieżkami do wielu zamków, krętymi
schodami zdobywaliśmy wieże zamkowe, przechadzaliśmy się
dziesiątkami komnat, poznawaliśmy ciekawe historie, poznawaliśmy,
szczególnie w moim przypadku historię. Truizmem byłoby stwierdzić,
że to bardzo pouczająca podróż. To spotkanie z przeszłością
tych ziem, które odwiedziliśmy z ich nierzadko burzliwą i krwawą
historią usianą wieloma poległymi, pomordowanymi w niezliczonych
bitwach. Mogliśmy stwierdzić jak dla ówczesnych niewiele znaczyło
życie przeciętnego człowieka, że był jedynie narzędziem w
rękach władców. Ale poznaliśmy również historie wielkich
miłości, przyjaźni i czynów heroicznych na które dzisiejszy
człowiek by się nie zdobył. Bo zamki, to nie tylko budowle,
mieszkali w nich przecież ludzie. Same ruiny niewiele mówią. W
kilku miejscach spotkaliśmy przewodników a w kilku PRZEWODNIKÓW.
Ci drudzy to prawdziwi pasjonaci, posiadający nieprzebraną wiedzę
nie tylko na temat tego konkretnego zamku ale w ogóle historii. To
często ludzie pracujący w korporacjach, lekarze, nauczyciele,
księgowi czy zwykli pracownicy fizyczni a tu wdziewający
historyczne szaty, zbroje, trzymający w rękach piki, miecze,
lemiesze, dosiadający konie, realizują swoją pasję, która jak
dowiedzieliśmy się jest dość kosztowna. Komplet prywatnego
odzienia to wydatek około 30 tysięcy złotych. Zarabiają oni na
rekonstrukcjach różnych bitew, w których uczestniczą a często są
zapraszani do szkół, gdzie biorą udział w lekcjach historii.
Czasami zwiedzaliśmy z audioguidem i to też ciekawe doświadczenie,
ale jak już wcześniej napisałem brak w tym możliwości podpytania
o pewne interesujące nas kwestie. Mimo tego lepsze to od
przechadzania się po zamku i czytania niezliczonej ilości tabliczek
lub posługiwania się przewodnikiem jeśli informacje były
lakoniczne. My korzystaliśmy z przewodnika „Zamki w Polsce”
Macieja Węgrzyna z 2016 roku. Rytuałem było czytanie kilka
kilometrów przed dojechaniem do zamku informacji z tego właśnie
przewodnika.
Ta
podróż miała swój leitmotiv ale jak zwykle pojawiały się też
inne atrakcje. Do nich niewątpliwie zaliczyć trzeba spotkania z
ciekawymi ludźmi. W ogóle zauważyliśmy, że przypadkowi,
zagadnięci przez nas mieszkańcy miejscowości czy wsi przez które
przejeżdżaliśmy byli niezwykle serdeczni i pomocni. Jakoś
kontrastuje to z wieloma milczącymi, smutnymi, zapatrzonymi w swoje
telefony a przede wszystkim zabieganymi mieszkańcami dużych miast.
Elementem
jak zwykle dla nas ważnym była przyroda. Często stawaliśmy w
bezruchu przyglądając się skaczącej wiewiórce lub rzadkiemu
gatunkowi ptaka. Wielkie drzewa, pamiętające epoki w których
powstawały zamki dziś przez nas odwiedzane, również przyciągały
nasz wzrok.
Jedną
z największych atrakcji nieplanowanych był Lubiąż ze swoim
klasztorem pocysterskim. To fascynująca budowla i równie
interesująca historia zakonu cystersów, która zainspirowała Gosię
do poczytania czegoś na ich temat.
Ciekawym,
nie od razu zaakceptowanym przeze mnie pomysłem było zabranie
rowerów. Może nie za dużo z nich skorzystaliśmy ale w niektórych
przypadkach oszczędziliśmy czas i nogi. Można było zjeździć
cały park przyzamkowy lub udać się rowerem kilka kilometrów do
kolejnego zamku.
A
teraz tradycyjnie lista naj...
najgorsze:
-
straszliwy tłok w zamku w Ogrodzieńcu
-
komary w pobliżu jezior i rzek
-
stan niektórych zamków, mimo posiadania gospodarza
-
brud na wielu parkingach
-
wandalizm w kilku miejscach piknikowych
-
pęknięta dętka w rowerze
-
sieja na obiad w Starym Drawsku
- przegrana Gosi w kości
-
zabranie rowerów
-
pogoda
-
obiadokolacje w restauracjach
-
pizzeria w Zagórzu Śląskim
-
ścieżka geoturystyczna w Łęknicy
-
poznanie Pati i Martyny w Grodźcu
-
nocleg w zamku w Grodnie
-
poznanie dwórki Gieni w Grodnie
-
zamek w Mosznej
-
Klasztor pocysterski w Lubiążu
-
spotkanie z Darkiem Milińskim
-
przypadkowe odwiedziny w rodzinnej wiosce matki Chopina
-
widok z wieży w Grudziądzu
- wygrana Szymona w kości
Przejechaliśmy
3130 km a na rowerach co nas zadziwiło 204,5 km
Odwiedziliśmy 53 zamki, jeden zamek w Niemczech, 4 pałace, jedną twierdzę i jeden klasztor.
W kości wygrałem z Gosią 42 do 37 i jest to pierwsza wygrana na wyjeździe od 2017 roku
Pozdrawiamy
i do następnej eskapady. Ciekawe czy pandemia pozwoli nam
zrealizować plany, które w tym roku przepadły a czego w ogóle nie
żałujemy?
A tutaj jeszcze zdjęcia dodatkowe pałaców i jednego klasztoru
I to już naprawdę wszystko. Do następnej podróży.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz