poniedziałek, 4 grudnia 2023

4.12.2023 - Podsumowanie

Minęło półtora roku od naszej podróży do Peru. Czasu na przemyślenia, więc nie brakowało. Dobrze, że można wcześniejsze wpisy poczytać i odświeżyć sobie co nieco. Dobrze się stało, że odbyliśmy w tym roku podróż na Islandię. Pozwoliło nam to docenić jeszcze bardziej jeden z aspektów zeszłorocznej podróży. Po kolei jednak.        Marzenie Gosi o wyjeździe do Peru się spełniło. Dojrzewaliśmy do tego kilka lat aż wreszcie stwierdziliśmy, że dłużej czekać nie można. Młodsi nie będziemy i kto wie co będzie za rok, dwa?                                                                                                                      To pierwszy zorganizowany wyjazd, co prawda w kameralnym składzie ale jednak grupowy. Dzisiaj już wiemy, że można wybrać się indywidualnie, pożyczyć auto lub podróżować autobusami. Wybór “Pakuj plecak” jako organizatora w naszym przypadku był jednak strzałem w dziesiątkę. Mieliśmy oczywiście obawy o naszą kondycję , bo program był jednak dla młodszych ludzi. Zapewnienia jednak, że zawsze można skorzystać z podwózki zamiast chodzenia przekonał nas. Peru było pierwszym jak do tej pory krajem, który odwiedziliśmy na kontynencie południowoamerykańskim. Nasze wyobrażenia różniły się od tego co zastaliśmy. Większość kraju niczym lub niewiele różni się od krajów europejskich. Tego już nigdy się nie dowiemy, jakby wyglądało Peru i pozostałe kraje tego kontynentu gdyby nie Europejczycy? Gdyby znaleźć się na przemian w Hiszpanii i Peru to trudno byłoby się zorientować gdzie się jest. Na drogach dominują co prawda auta japońskie ale kilka marek europejskich też zauważyłem. Tłok jest ale tylko w miastach, pomiędzy nimi drogi są raczej puste. Cena benzyny jest niewiele niższa niż w Europie.                     Poruszaliśmy się Mercedesem busem. Oprócz kierowcy i tutejszego przewodnika było nas 12 osób.                                                                                                                                                                                                                                                                            Pobudki były wczesne, więc wieczorami przykładnie chodziliśmy wcześnie spać. Dni były wypełnione jeśli nie jazdą, to bogatym programem z wieloma atrakcjami. Kiedy pokonywaliśmy pieszo długie odcinki bagaże jechały zorganizowanym transportem. Poza śniadaniami posiłki w większości fundowaliśmy sobie sami. Nasi przewodnicy Jasiek i Maciek nie odstępowali nas nawet na krok. Zawsze mogliśmy się do nich zwrócić o pomoc a Maciek świetnie władający językiem hiszpańskim tłumaczył to , co nasz peruwiański guide nam opowiadał. Maciek podczas przejazdów znajdował również czas na czytanie i przygotowywanie się do kolejnych etapów naszej wycieczki. Ten młody człowiek to kopalnia wiedzy. Gdziekolwiek się zatrzymywaliśmy miał wiele na temat tego miejsca do powiedzenia. Informacjami sypał jak z rękawa. Powiem szczerze, że w naszych wieloletnich eskapadach, kiedy to niejednokrotnie podpinaliśmy się pod polskie wycieczki tylko raz trafiliśmy na przewodnika polskiego w Watykanie, któremu Maciek mógł dorównać. Fakt, Waldemar Łysiak pisze, że zwiedzają tylko wykształceni ale co najmniej dobry przewodnik może zapewnić udaną wycieczkę. Nam się poszczęściło, bo mieliśmy genialnego. Ponoć Jasiek dość długo zabiegał o współprace z Maćkiem i ten wyjazd to przypieczętował. Maciek sprawdził się jeszcze w innych ważnych sprawach. Kiedy jednej z naszych osób zaszwankowało zdrowie ten natychmiast organizował wizytę lekarską. Jechał z delikwentem, czasami wiele kilometrów do specjalisty pozostałych zostawiając dla realizacji programu wycieczki pod opieką Jaśka. Obaj zawsze czujni reagowali na wszelkie sygnały złego samopoczucia lub inne potrzeby. Czuliśmy się w związku z tym bezpieczni od samego początku do końca tej podróży. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości z kim jechać na kolejną wycieczkę.

Teraz tradycyjnie klasyfikacja naj….

Najgorsze:

- nerwy podczas wyjazdu na lotnisko w Berlinie

- obiad ze świnki morskiej i królika w Ice

- stan techniczny taksówki w Arequipie

- objawy choroby wysokościowej tzw. soroche na wysokości 4900 m.n.p.m

- moja skleroza, która spowodowała, że nie zrobiłem filmu szybującym kondorom w kanionie Colca a jedynie zdjęcia

- moja zapaść w Aquas Calientes

Najlepsze:

- lot nad płaskowyżem Nazca

- Kanion Colca z szybującymi kondorami

- przewodnik miejscowy John

- spotkanie z ludnością Uros na jeziorze Titicaca

- Kanion Tinajani

- zjazd rowerami 50 km do dżungli

- zjazd na tyrolkach (ale tylko mi się podobał)

- Machu Picchu

- solniska w Maras

- Tęczowa Góra

- galeria Maximo Laury w Cusco

- Cusco
 
- Nasi przewodnicy Jasiek i Maciek

Wyjazd bajka. Program bogaty i zrealizowany w 200%. Nasi przewodnicy Maciek i Jasiek – pełna profeska. Przemiła atmosfera. Super pogoda. Czego życzyć sobie więcej? Żal tylko, że nie zrobiliśmy sobie tej podróży poślubnej w 10-lecie małżeństwa. Gosia już kombinuje jak tu wrócić do Cusco, bo urzekło ją niesamowicie a i jakąś drobnostkę chciałaby zakupić u Maximo Laury.                                                                                                                                Peru różnorodne w swojej turystycznej ofercie nie zawiodło naszych oczekiwań. Wiwat „Pakuj plecak”. Do następnego razu.

ZadoPiotroskiewolone

 



 


 

sobota, 28 maja 2022

28 maja, sobota - Lima - ostatni spacer

Pobudka trochę później niż zwykle, śniadanko i w pomniejszonym sześcioosobowym składzie pod przewodnictwem Jaśka ruszamy na spacer po Limie. To ostatni punkt programu turystycznego na tym wyjeździe. Pierwsze kroki skierowaliśmy do dzielnicy Barranco. Sępy już na nas czekały. Jest tu ich cała masa. Na drzewach, dachach i w powietrzu królują tylko one. Na elewacjach natomiast mniej lub bardziej interesujące murale. Schodzimy dwieście metrów w dół i znajdujemy się teraz nad brzegiem Oceanu Spokojnego. Dalej planujemy spacer nadoceaniczną promenadą a tu na początku napotykamy informację przestrzegającą o niebezpieczeństwie tsunami. Nieco strwożeni ruszamy jednak i po czterech kilometrach około 13:00 stwierdzamy, że czas na posiłek. Dokujemy w dość ekskluzywnej jak się okazało z menu restauracji - La Rosa Nautica. Lokal na końcu kamienno-drewnianego mola sam zbudowany na palach przypomina nam nieco molo z Brighton w południowej Anglii. Nasza restauracja mieści się naprzeciwko wysokiego klifu, który jest w całości zabezpieczony gęstą siatką, uniemożliwiającą spadanie odrywających się kamieni. Z daleka klif wygląda imponująco, jakby zbudowany z ogromnych monolitów. Za ostatnie sole jak mniemaliśmy wcale nie takie skromne udało nam się zjeść ale…. bardzo skromnie. Potrawy prezentują się ciekawie ale czy to nam wystarczy do kolejnego posiłku, który zaserwują nam dopiero wieczorem w samolocie. Za cenę jednej takiej porcji moglibyśmy sprawić sobie dwa syte hamburgery lub dużą pizzę. Ale co tam, kto bogatemu zabroni. W milczeniu, przy akompaniamencie sztućców delektowaliśmy się tymi drobinkami na naszych talerzach. Chciałoby się powiedzieć z pełnymi brzuchami ale niestety tym razem z ledwie zapełnionymi ruszamy w drogę powrotną do hotelu. Odbijamy już od oceanu wspinając się na klif, na którym pobudowano apartamentowce i hotele z bezkresnym widokiem w stronę oddalonych tysiące kilometrów na zachód Australii i Papui Nowej Gwinei. Po drodze przechodzimy przez Park Bicentenario z mniejszym wewnątrz parkiem Johna F. Kennedy’ego. Spacer okazał się 11 kilometrowym trekkingiem i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że przeszedłem ten dystans w zwykłych mokasynach i co mnie ucieszyło, nogi w ogóle mnie nie bolały. To ostatnie atrakcje tej podróży. Z hotelu jedziemy busem w tym samym składzie na lotnisko Lima Jorge Chavez. To port lotniczy z ogromną ilością przemycanych narkotyków, przede wszystkim kokainy. Wiele prób jest udaremnianych a przemytnicy trafiają na długie lata do więzienia. Piszę to nie bez powodu, ponieważ zrodził się pomysł zabrania do Polski kilku listków koki. Z powodów j/w zrezygnowaliśmy. 16:30 żegnamy się z Jaśkiem na lotnisku, odprawiamy się i o 19:55 startujemy w stronę Europy a konkretnie do Amsterdamu. Po kolejnej przesiadce jesteśmy już bliżej domu w Berlinie. Jeszcze tylko powrót Berbusem na Turkusową i możemy powiedzieć, że nasza “podróż poślubna” którą sobie fundnęliśmy na 40 rocznicę ślubu dobiegła szczęśliwie do końca. Jak ją oceniamy opiszę w podsumowaniu.
 

Piotroskie bez lima

 

dzielnica Barranco

Sępy






Wyspa San Lorenzo




I zamoczyła buty

i ja też

 



Ciekawe czy stąd lądują na talerzu?








Pożegnanie z Jaśkiem


 

piątek, 27 maja 2022

27 maja, piątek - Lima

Za wcześnie nie wstaliśmy. Dopiero około 11:30 pojawiliśmy się w centrum Limy, dokąd dojechaliśmy autobusowym metrem. Wysiedliśmy wprost na budynek Rimac nazywany również Casa Roosevelt. Stąd przemieszczamy się około 2 km do centrum na Plaza Major, dawniej nazywanego Plaza de Armas. Po drodze przechodzimy przez Plac Sanmartin z pomnikiem Josego Sanmartina w podzięce za to, że w 1921 roku ogłosił na tym właśnie placu niepodległość Peru. Co ciekawe, Sanmartin nie był Peruwiańczykiem a Argentyńczykiem. Docieramy do Plaza Major. To ścisłe centrum miasta, gdzie mieszczą się najważniejsze budynki. Pałac Prezydencki, to dzieło polskiego architekta Ryszarda Małachowskiego. Jest tu również Urząd Miasta i Pałac Arcybiskupa jego autorstwa. Jak się okazuje zaprojektował więcej budynków  w Limie a Rimac Building to również jego dzieło. Małachowski przyjechał do Limy zaraz po studiach w 1911 roku i mieszkał tu do śmierci w 1972 roku. Był głównym architektem miasta. W centrum placu jest fontanna Fuente de la Fama  z której już kilkakrotnie od 1999 roku wytrysnęło 2 tys. litrów pisco, narodowego 40% alkoholu peruwiańskiego. Fontanna to najstarsza budowla, gdyż jako jedyna ocalała podczas licznych trzęsień ziemi. Obecna wersja pochodzi z 1650 roku. Wokół Plaza Major krążyliśmy około dwóch godzin podziwiając architekturę, nie mając pojęcia o polonikach tutaj występujących. Trafiamy do Domu Literatury Peruwiańskiej który powstał w dawnym budynku dworca kolejowego. Tu wmurowano pamiątkową tablicę w podzięce dla budowniczego kolei w Peru, Ernesta Malinowskiego. Zachodzimy do kościoła pod wezwaniem Świętego Franciszka z Asyżu, gdzie znajduje się obraz Ostatniej Wieczerzy ze świnką morską na talerzu. O 14:30 spotykamy się z całą grupą w restauracji na obiedzie ale tym razem świnki morskiej nie zamawiamy. Tutaj żegnamy się z Elą, która jeszcze tego wieczora wylatywała do USA gdzie mieszka. Po obiedzie ruszamy z Gosią trochę pozwiedzać w duecie. Przez godzinę spacerujemy po wnętrzach Katedry, gdzie można obejrzeć szczątki Francisco Pizarra. Wysoko na fasadzie budynku Katedry jak i na innych licznych budynkach można zauważyć dość spore ptaki. To sępy, może nie takie ogromne jak w Ameryce Północnej ale jednak. Jest tu ich tyle jak popularnych gołębi w miastach europejskich. Skąd się tu wzięły? Najbardziej wiarygodne wytłumaczenie to występowanie tu ogromnej ilości szczurów, na które te ptaki tutaj polują. Z wysoka mogą namierzać swoje ofiary. Przed powrotem z kilkoma osobami z grupy przycupnęliśmy w kawiarence. Kawa i ciasteczko na koniec dnia niezły pomysł, do tego krzyżowe podbieranie sobie po kęsie, bo każdy zamówił co innego - prawdziwe rarytasy, do dzisiaj pobudzają wyobraźnię. Po 17:00 ruszamy do hotelu, gdzie wieczorem robimy pożegnalna imprezę, podczas której Maciek dopełnia obietnicy i opowiada skąd w centrum wielkiego miasta tyle sępów. Jutro rano cztery osoby pod przewodnictwem Maćka ruszają do dżungli z której my zrezygnowaliśmy jeszcze w Polsce. Grubo po północy zalegamy po ciężkim dniu przed ostatnim dniem pobytu w Peru.

Piotroskie z limem



Casa Roosevelt


Pomnik Jose Sanmartina


pychota

Typowy hiszpański wykusz

Sępy polują z wysoka


Plaza Major

100% naszej grupy. Maciek stoi między L i I a Jasiek przed A

Pisko coś nie tryska

Dawny dworzec kolejowy obecnie Dom Literatury Peruwiańskiej

Fota przy tablicy Ernesta Malinowskiego

Piękne witraże dachu dawnego dworca

Ostatnia Wieczerza ze świnką morską

Doczesne szczątki Pizarra

W kafejce na kawie i ciasteczku


Pałac Sprawiedliwości


czwartek, 26 maja 2022

26 maja, czwartek - Cusco

Ostatni dzień pobytu w Cusco postanowiliśmy spędzić w naszym stylu. Ruszamy tylko we dwoje na spotkanie z miastem, które spośród wszystkich urzekło nas najbardziej. Co prawda przed nami jeszcze Lima, gdzie będziemy jeszcze dzisiaj późnym wieczorem, ale czujemy, że Cusco to jest to.
Pogoda wymarzona, około 25 st.C, słońce, niebieskie niebo, czyli jest szansa na udane zdjęcia. Najpierw zahaczamy o Muzeum Sztuki Prekolumbijskiej przy placu Nazarenas ale z braku opisów po angielsku i przewodnika ze zwiedzania rezygnujemy. Kierujemy się w górę do dzielnicy San Blas, czyli Świętego Błażeja. Położona jeszcze wyżej niż centrum dzielnica odkrywa przed nami ciekawe miejsca. Wiele budynków zbudowano na fundamentach inkaskich budowli co łatwo zauważyć, bo dolna część jest z litego kamienia a na nich dopiero wznosi się ceglana i otynkowana ściana. Uliczki są wąskie, często współcześnie brukowane lub jeszcze z kamienną nawierzchnią z czasów Inków. Niewiele się tutaj dzieje, mijamy pojedynczych turystów i kilku mieszkańców. Cisza i spokój. Wyżej można dostrzec kunsztownie wykonane drewniane okiennice i balkony. W jednej z uliczek zachodzimy w otwartą bramę i stajemy przed galerią Antonio Olave Palomino. Już samo podwórko  wygląda jak dzieło sztuki. Galerię prowadzi jego rodzina. Artysta tworzył gliniane figurki i naczynia ze zdobieniami o tematyce religijnej. Jedna z jego prac została pobłogosławiona w 1985 roku przez papieża Jana Pawła II. Palomino zmarł w 2016 roku ale zostawił ogromną ilość swoich misternie zdobionych prac i oprócz tych w galerii jest ich jeszcze sporo więcej.
Schodzimy wąskimi uliczkami w dół, mając co jakiś czas widok na centrum Cusco. I pomyśleć że jest ono na wysokości 3326 m.n.p.m a my jesteśmy jeszcze ze 150 metrów wyżej. Docieramy do głównego placu dzielnicy San Blas i tu robimy przerwę na kawę. Nawet całej partii w kości nie rozegraliśmy a już pojawiła się pani ze swoim naręcznym straganem. W czasie kupowania kolorowej, utkanej z wełny torby już w kolejce ustawił się pan ze swoimi obrazkami. Kolejny zakup i schodzimy aby obejść cały plac San Blas.  I tu właśnie trafiliśmy na sklepik z pocztówkami – po miesiącu dotarły do adresatów, i ponadplanowy czas spędziliśmy z przypadkowo spotkanym rodakiem, podróżującym samotnie po Ameryce Łacińskiej. Zawsze euforycznie traktujemy każdy kontakt z krajanem daleko od kraju i jeżeli ktoś jest chętny na krótką pogawędkę nie żałujemy czasu.
Docieramy w pobliże centrum do placu Santa Catalina. Tu wchodzimy do kolejnej galerii. Wessało nas kompletnie na ponad dwie godziny. Uwielbiamy kolory, których w Peru jest niemało. Tutaj jednak dostaliśmy oczopląsu. Maximo Laura ma tu swoje muzeum i mimo, że stacjonuje w Limie właśnie w Cusco postanowił prezentować swoje niezwykłe prace, przypadek? Z pewnością nie. Cusco ma zaledwie 450 tys. mieszkańców a rocznie odwiedza to miasto między 2 a 3 mln turystów. Gdzie lepiej umieścić swoją galerię? Maximo Laura tak jak nasza Magdalena Abakanowicz tworzy tkaniny artystyczne. To nie są zwykłe gobeliny lecz dzieła sztuki. Wiele z nich jest ogromnych rozmiarów a ceny przyprawiają o zawrót głowy. No tutaj na pewno zaoszczędzimy trochę. W rozmowie z kustoszem tego miejsca dowiadujemy się, że jedna z jego prac „Wiosna miłości” została wyróżniona na 13 Międzynarodowym Triennale Tkaniny w Łodzi w 2010 roku. Na koniec robimy sobie zdjęcie z panem kustoszem i 150 metrów dalej wchodzimy na główny plac Cusco – Plaza de Armas de Cusco. Przechodziliśmy tędy już kilkakrotnie ale najczęściej po zmroku. Teraz w pełnym słońcu fotografujemy Katedrę, kościół i pomnik Inki. Jest około 13:30 i zmierzamy teraz na umówione spotkanie z grupą na główne targowisko San Pedro. Stamtąd jedziemy busikami na wzgórze, gdzie podobnie jak w Rio de Janeiro jest górująca nad miastem figura Chrystusa. Nie ona jest jednak naszym celem a piękny widok roztaczający się na Cusco. Jechaliśmy busikiem prowadzonym moim zdaniem półlegalnie przez rodzinę z dwójką małych dzieci. Dzieci spały, leżąc przed przednim siedzeniem obok kierowcy ich taty a mama sprzedawała bilety i nawoływała chętnych na przystankach, wisząc na stopniu podczas dojeżdżania i wskakując na stopień kiedy busik ruszał. Kiedy zauważyła jakichś umundurowanych osobników na przystanku wchodziła głębiej i udawała pasażerkę. W końcu po wysadzeniu nas u celu odjechała w siną dal, machając ze stopnia swojego busika – ot, taki bardzo pozytywny, lokalny folklor.
Widok ze wzgórza na całe miasto faktycznie nas zachwycił. Pokazywaliśmy sobie znane miejsca, które dzisiaj i poprzednio odwiedzaliśmy. Z powrotem jechaliśmy już sami a pozostali wybrali ścieżkę i schodzili pieszo. Przed 16:00 jesteśmy ponownie w centrum, gdzie w jednej z restauracyjek jemy obiad. Gosia oczywiście kinoę, ja jakieś spaghetti. Po obiadku odwiedziliśmy odkrytą poprzednim razem cafejkę D’Wasi. Podają tu znakomitą kawę i przepyszne ciasta. Później w hotelu pakowanie i około 19:00  wyjazd na lotnisko skąd około 21:00 startujemy do Limy. Z lotniska jedziemy busem do hotelu a po drodze jeszcze jedna atrakcja. Przez całą szerokość jezdni jadą sobie motocykliści a niektórzy robią to, stojąc na swoich siedzeniach. Istny cyrk. A gdzie policja? Przed północą jesteśmy w hotelu, tym samym w którym spaliśmy po przylocie do Peru.

CuPiotroskiesco

 





Wejście do muzeum Antonia Olave Palomino




Widok z jednej z uliczek San Blas na centrum Cusco

Przerwa na kawę i partyjkę kości. Poniżej plac San Blas

Kupi pani coś?


Obok muzeum koki Gosia zakupiła kartki i znaczki.

Czasami trzeba było chować się w podcienie, tak było wąsko.

I pomyśleć, że to wszystko jest utkane

Za tę pracę "Wiosna miłości" Maximo Laura otrzymał wyróżnienie w 2010 w Łodzi

To dzieło kosztowało 60.000 USD


Katedra przy Plaza de Armas de Cusco


Church of the Society of Jesus


Ciekawe do czego wykorzystywane są te obierki?

Pani konduktor

Piękny widok na całe Cusco

główny plac Cusco jak na dłoni


Cusco z samolotu

Dolatujemy do Limy

A z takim napisem czekano na nas na lotnisku.

Czy oni maja rozum?