poniedziałek, 17 lipca 2017

Podsumowanie

Trudno ocenić tę podróż z prostego powodu - była za krótka. Czas ograniczył również obszar Szwecji, który odwiedziliśmy. Jazdę na północ odrzuciliśmy i z tego powodu ale również oceniliśmy, że nie jest on zbyt atrakcyjny a dodatkowo mocno wzrosłyby koszty z braku LPG w tych rejonach. W ogóle stacje (miejsca) występują tu rzadko i są jak już pisałem ukryte. Korzystaliśmy z tej strony  https://www.mylpg.eu/stations/sweden/list i wpisywaliśmy do nawigacji kod rejonu i ulicę z numerem. To bardzo ułatwiało nam dotarcie do celu. Nie wyobrażam sobie tak sprawnego poszukiwania tych miejsc za pomocą mapy. 
Nie wiem na jakiej podstawie można sądzić, że Szwecja jest tańsza od Norwegii? Tu jest równie drogo o czym wspominałem w relacjach i teraz kanapka na promie w cenie 7zł wydaje się tania. Ceny wejść do wielu atrakcji często zniechęcały nas kiedy ocenialiśmy, że treści dotyczą historii tych regionów a ekspozycje oparte są na kopiach eksponatów lub zdjęciach. Szwecja ustrzegła się przed skutkami II Wojny Światowej, co najlepiej obrazuje nietknięta architektura wielu miast a najbardziej Sztokholmu.  Co dostrzegliśmy od razu to brak zwierząt, zarówno dzikich jak i tych udomowionych wałęsających się wolno. Wszystkie psy to zwykle rasowce wzorowo prowadzone przez swoich właścicieli na smyczy.
Raz widzieliśmy na poboczu stado saren i dwa razy lisa. Trzeba przyznać, że czyni to jazdę autem dość bezpieczną ale jak na  przejechany dystans to fauny niewiele.
Jak jesteśmy przy jeździe to kilka spostrzeżeń:
- większość dróg ma jeden pas ruchu, co kilka kilometrów poszerzany do dwóch
- prędkość maksymalna 110 km/h
- Szwedzi jeżdżą zgodnie z przepisami i bardzo bezpiecznie. Każdy choć trochę nieodpowiedzialny manewr np. wyprzedzanie w polskim stylu kwitują mruganiem światłami.
- na drogach widać wiele aut tzw. amerykańskich krążowników z lat 60-tych.
Przypuszczalnie za sprawą 1,5 mln emigracji szwedzkiej do tego kraju na przełomie XIX i  XX w. wielu Szwedów wracając do kraju zabierało ze sobą ukochane cztery kółka. Dzisiaj traktują je jako hobby,  dopieszczają  bo wszystkie są w super stanie. Są to jednak tylko nasze domysły ale samochody są jak najbardziej realne.
- nie widać na drogach wielu obcych rejestracji. Podczas całej podróży spotkaliśmy tylko kilku turystów. Przeważnie to Niemcy i Norwegowie.
Sztokholm jest tu wyjątkiem ale tam obcokrajowcy przylatują samolotami.
- mało jest tablic kierunkowych prowadzących do atrakcji turystycznych
- autostrady są darmowe, czy wjazdy do większych miast to się przekonamy za jakiś czas jeśli przyjdą rachunki do zapłacenia.
- parkingi są drogie szczególnie w centrum miast
Oceniliśmy mijany krajobraz jako podobny do mazurskiego. Mimo różnorodności polnych kwiatów na poboczach wszędzie drzewa, jeziora, drzewa, jeziora i tak w kółko. Ogólnie temperatura wody nie zachęca do kąpieli ale mniejsze jeziora są dość ciepłe.
Sezon letni twa 1,5 miesiąca do połowy sierpnia. W tym czasie temperatura oscyluje w okolicach 20 st.C spadając do 12-15 nocą.
Wodę, chyba, że jest tabliczka ostrzegawcza można pić z kranu i jest smaczna. Oszczędzając więc nie mniej niż 10 koron na butelce 1,5 l z takiej właśnie korzystaliśmy.
Zauważyliśmy, że każdy sklep, czy to Lidl, Coop, Ica czy nawet Ikea ma swojego dyżurującego żebrzącego. On lub jest w pracy lub leży jego legowisko przed drzwiami wejściowymi.
Pierwszy raz widzieliśmy wino australijskie Jacobs Creek z  zawartością alkoholu, która mogłaby powalić z nóg ale chyba muchę – 0,5%.
Zdumiały nas jeszcze dwie rzeczy
– automat do drobnych przy kasach, do którego wystarczy wrzucić garść moniaków a on sam nie tylko przeliczy ale weźmie tyle ile potrzebuje a resztę wyda zamieniając odpowiednią ilość na banknoty
- toaleta otwierana na SMS. Zastanawiamy się tylko co, gdy zwrotnie przyjdzie taka treść – dziękujemy za SMS, kod do otwarcia drzwi wyślemy w ciągu 24 godzin (zapożyczone od zięcika Tomka).
Szwecja a szczególnie jej północne rejony z uwagi na bardzo długi dzień dają możliwość swobodnego zwiedzania i korzystania z atrakcji. Można wędkować nawet do północy. Jeśli się zaśpi nie ma problemu, od 11:00 lub 12:00 ma się jeszcze 12 godzin na zwiedzanie.
Przy drogach, w parkach jest wiele miejsc z ławeczkami, które my wykorzystywaliśmy do posiłków i rozgrywania partyjek kości. Wynik końcowy 30:21. To mój pierwszy triumf od wielu wyjazdów.


Teraz ranking naj:

NAJGORSZE
- ceny w sklepach, paliw, parkingów, wstępów
- dostępność LPG
- stare miasto w Kalmarze
- wietrzysko na zachodnim wybrzeżu
- bezrybne rzeki
- przegrana w kości Gosi


NAJLEPSZE
- Muzeum statku Vasa
- wyspa Olandia
- Sztokholm
- rybne jeziora
- Doda Fallet
- Trollhattan ze śluzami
- widok ze wzgórza Skuleberget w rezerwacie Skule – Wysokie Wybrzeże
- kopalnia w Fallun
- architektura drewnianych, czerwonych domków
- bardzo długie dni
- Honda


- wygrana w kości Szymona

Czy to z powodu okresu urlopowego Szwecja jest wyludniona - nie wiemy. Szwedzi byli dla nas w tej podróży jakby nieobecni. Nie są tacy przyjacielscy jak Słowianie, czy gorący jak Włosi. Wszyscy znają angielski i chętnie odpowiadają na pytania, wyrazów sympatii jednak od nich się nie można spodziewać. Szwecja z pewnością ma jeszcze więcej do zaoferowania ale na tyle ile mogliśmy wykorzystaliśmy czas na jej poznanie. Nasze oceny z pewnością są subiektywne ale ogólnie Szwecja nie wytrzymuje konkurencji z sąsiadem – Norwegią. Polecamy ją jednak, bo przyglądając się rankingowi pominąć jej nie wolno.
Przejechaliśmy 4250 km + prom Świnoujście – Ystad  i Ystad – Świnoujście.



SKANDYpiotroNAWskie

Morrum, wracamy

16 lipca, niedziela

Tak cichutko i ciemno było na parkingu, że cały misterny plan z wcześniejszym wstaniem poszedł w ……  .
50 km dalej w miejscowości Morrum na rzece Morrumsan postanowiłem trochę powędkować a właściwie pokłusować. Tutaj licencja jest potrzebna niestety. Znaleźliśmy odludny i cichy zakątek. Każdy wziął swój sprzęt i rozpoczęliśmy łowy. Wędkarsko teren super. Szybka, natleniona woda, kilka głęboczek, kamienie, tylko brakuje tego najważniejszego - ryb. Ani jednego wyjścia, chyba nie sezon na łososia a pada tu rocznie ponad 1000 sztuk a największe mają około 15 kg. Gosia znowu okazała się lepsza o kilka fotek.




Czas mija nieubłaganie. Do Ystad jeszcze 140 km, jest 10:00 a tu jeździ się dość wolno. Prom do Świnoujścia mamy o 13:45 a półtorej godziny przed powinniśmy zameldować się na terminalu. W tym rejonie odbieramy już polskie radio i  na polskiej Jedynce dowiadujemy się o zwycięstwie naszego tenisisty Łukasza Kubota w deblu na turnieju w Londynie. Z taką wspaniałą wiadomością wracamy do kraju i do polskich realiów.

Mamy sześć godzin, więc skrobiemy zaległe posty a Gosia wygrała już dwie partie w kości i namawia na kolejną licząc na poprawienie niekorzystnego bilansu wyjazdowego, w którym prowadzę 29:21.


koniecszwedzkiepiotroskie

Na południe Olandii

15 lipca, sobota

Coś gorąco i ciężko się oddycha. Wychodzimy ze śpiworów i zdejmujemy z siebie po kolei ciepłe ciuchy. Dalej gorąco. Tam gdzie stoimy nie ma żadnych drzew ani krzaków i wstające około 3:00 słońce rozgrzało karoserię a dodatkowo trochę słabo pootwierałem okna na noc. Wymordowani i spoceni po otwarciu drzwi gdzieś o w pół do ósmej łapczywie łykaliśmy powietrze jak spragniony na pustyni wodę. Na śniadanie wybraliśmy stoliczek przy latarni morskiej a po nim rozpoczęliśmy zjazd wyspą na południe. Od strony stałego lądu wybrzeże jest kamieniste.

Za kilka kilometrów odjeżdżamy w lewo aby dzisiaj jechać wschodnim brzegiem wyspy. Niebieskie niebo, ciepłe promienie słońca oraz tablica kąpielisko zachęcają do zjazdu nad morze. W końcu wypada zamoczyć ciało w Bałtyku. Tu czeka na nas niespodzianka – piękna, piaszczysta i pusta plaża ze spokojną, wcale nie tak zimną wodą.

Po godzinie startujemy. Wspominałem już o wszechobecnych wiatrakach. To niejako wizytówka Olandii. Już wspominałem ale przypomnę Głowy nam latają z prawa na lewo i co rusz się zatrzymujemy.

Cała wyspa to ogromna równina a jej południowa część to płyta tektoniczna sprzed 4 mld lat pokryta cienką warstwą darni. Teren ten, Stora Alvaret znalazł się w 2000 r. na liście światowego dziedzictwa UNESCO.

Tutejsi mieszkańcy od bardzo wielu pokoleń zajmują się rolnictwem i hodowlą zwierząt, obecnie do ich zajęć dochodzi agroturystyka. Co chwilę widzimy napisy  „löppis” co wydawało się nam reklamą wolnych pokoi a okazało się wyprzedażą garażową. Docieramy do południowego przyczółka wyspy po przejechaniu 111 km. Tu również jest latarnia. To najstarsza i najwyższa w Szwecji (42m).
Widok z niej rozciąga się na całą okolicę.



W oddali widać skupiska ptactwa na płyciznach. Gosia wyjęła lornetkę i z wielkimi oczami oddała mi abym popatrzył. Nie wierzyliśmy. Ptactwo też tam było ale przeważały wylegując się i ogrzewając swoje cielska – foki. Ani nasz przewodnik „Wiedzy i życia” ani żaden folder nie wspomina o tym nawet jedną wzmianką. Foki są wszędzie a ich pomruki słyszalne są z kilkudziesięciu metrów. Teraz dopiero rozumiemy po co wielu turystów tachało na ramionach ogromne statywy z lunetami.

Cały teren jest ogrodzony aby nikt nie zakłócał spokoju zwierząt a najbliżej można podejść na około 80 m.
W drodze powrotnej napotykamy kręgi kamienne a w jednym z nich jakiś osobnik „ładował baterie”. Te wytwory sięgają czasów pogańskich i były miejscem kultu dla ówczesnych mieszkańców.
Żegnamy foki, wiatraki i inne atrakcje i sześciokilometrowym mostem nad Cieśniną Kalmarską opuszczamy przepiękną wyspę Olandię.
 
Właściwie już wracamy z naszej wycieczki, bo kierujemy się w stronę Ystad ale po drodze zajeżdżamy do Karlskrony. Wieczór w tym stoczniowym mieście pozwala jedynie na uzupełnienie o zdjęcia poprzedniego postu a w drodze do auta nakręciliśmy kaczą rodzinę z malutkimi, które u jednej zajmują miejsce na grzbiecie.
 50 km dalej zalegliśmy na spokojnym parkingu.

bezmałychpiotroskienagrzbiecie


sobota, 15 lipca 2017

Kalmar, wyspa Olandia

14 lipca, piątek

Czyż można sobie coś lepszego wymarzyć niż to miejsce, gdzie spędziliśmy noc a teraz wygodnie w takiej scenerii możemy dokonać porannej toalety i zjeść śniadanko. Śmiejemy się, że widząc takie siedzisko na trasie mamy ślinotok, no wyraźne objawy odruchu Pawłowa.
Nie tylko my zgłodnieliśmy, nasze autko też musi uzupełnić ubytki w  baku a właściwie butli. Dalej nie mogę się nadziwić jak tajne są tutaj miejsca tankowania gazu LPG bo CNG czyli gaz ziemny pojawia się od czasu do czasu na stacjach.
Są tu również samochody elektryczne (nie mylić z hybrydami). Zagadnąłem  właściciela na jednej stacji, bo ciekawiło mnie ile płaci za ładowanie akumulatora? Odpowiedział:
- nic
- jak to nic? – zdumiałem się
- te samochody tyle kosztują, że to jest wliczone w cenę, a kosztują bardzo dużo
Nie zapytałem o cenę ale interesowało mnie ile trwa ładowanie od zera i ile można przejechać na jednym cyklu?
- pełne ładowanie trwa około 40 min. Zwykle jednak ładuję około 20 min. bo nie doprowadzam do zera. Zasięg mojego auta to średnio 350 km. Przy spokojnej jeździe można osiągnąć 400. Chciałem jeszcze pogadać ale i Gosia ponaglała do odjazdu a pan też zatrzymany w pół kroku dokądś się spieszył.
Odpaliliśmy naszą zagazowaną Hondę i z pytaniem – czy jednak w sumie nie jest to tańsze paliwo od elektrycznego,  podążyliśmy do  miasta Kalmar. Tam, idąc do renesansowego zamku zauważyliśmy na 200 metrowej ławce parę zakochanych.
Zamek okazał się bardzo fotogeniczny.



Obeszliśmy go wzdłuż fosy i skierowaliśmy się do centrum miasta. Tutaj pierwsze kroki skierowaliśmy do kościoła. Zainteresowały nas herby na ścianach. Hełmy, jak w tym, dodawano, kiedy zasłużony żołnierz otrzymywał od króla tytuł szlachecki.
Ku naszemu zdziwieniu zauważyliśmy sklep monopolowy Systembolaget. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że to już drugi na przestrzeni kilku dni a nasza nawigacja wyraźnie wskazywała, że najbliższy jest 460km, gdzieś poza Szwecją.
W sumie Kalmar nas zawiódł a szczególnie mocno reklamowane w przewodniku stare miasto. Ruszyliśmy na wyspę Olandia z zamiarem jej objechania. Najpierw postanowiliśmy osiągnąć jej przyczółek północny. Wyspa jest znana z wiatraków, których jest tu 400, stąd  może nazwa kojarzy się z Holandią.
Czy to dwugarbne krowy pasą się na łące? Kiedy podjechaliśmy bliżej nie mogliśmy uwierzyć, tak  to wielbłądy. Można sobie było nimi fundnąć przejażdżkę.
Ostatnim miastem na północnym krańcu Olandii jest Byxelkrok. Nawet sympatyczne, klimatyczne miejsce, gdzie czuć te kresy.

Na samiusieńkim końcu góruje w krajobrazie 32 metrowa latarnia morska.

Połaziliśmy trochę wokoło a później wróciliśmy kilkaset metrów na wcześniej upatrzone miejsce, gdzie podziwialiśmy zachód słońca. To jedno z dwóch  miejsc w Szwecji (drugie to wyspa Gotlandia) gdzie można oglądać wpadające słońce do morza.

Postanowiliśmy tutaj zostać na noc.

wielogarbnepiotroskie



piątek, 14 lipca 2017

Sztokholm 2

13 lipca, czwartek

Plan jest prosty – jedziemy do muzeum statku Vasa, później o 13:30 płyniemy stateczkiem w dwugodzinny rejs a dalej zobaczymy. Nawigacja, której wystarczy w zakładce kultura i sztuka wpisać „Statek Vasa” doprowadziła nas jak po sznurku na parking nieopodal. Będąc tu z chórem w 2007 roku zwiedzałem to muzeum i byłem zachwycony. Z ciekawością przyglądam się Gosi jaka będzie jej reakcja. Ten ogromny żaglowiec przeleżał w Bałtyku 333 lata. Zatonął zaraz po zwodowaniu w 1628r. Jego budowniczy zmarł 2 lata po rozpoczęciu prac a jego następca nie posiadł sztuki szkutniczej na tyle aby sprostać wymaganiom króla, który niecierpliwie czekał na zakończenie budowy. Popełniono cały szereg błędów przy projektowaniu statku i to dzieło sztuki niestety po kilku przechyłach wywróciło się i poszło na dno razem z całą załogą. Większość się uratowała niestety około 30 osób utonęło. 
Wspomniałem o dziele sztuki chociaż dzisiaj żaglowiec zbudowany z 1000 ściętych dębów mimo utrzymania około 97% oryginalnych części  jest monochromatyczny a był niezwykle barwny szczególnie rufa, pomalowana za pomocą farb robionych z  naturalnych pigmentów.
Wewnątrz olbrzymiej betonowej budowli mieści się cały kadłub i część masztów, których wierzchołki jakby przebijają dach.
Temperatura i wilgotność jest utrzymywana na stałym i bezpiecznym poziomie  a światło jest przyciemnione. Statek po wydobyciu był przez osiem lat osuszany w kontrolowany sposób pod okiem najwybitniejszych fachowców. W tak trudnych warunkach oświetleniowych bardzo trudno jest zrobić idealne zdjęcia. Chodząc po czterech kondygnacjach strzelałem zdjęcia jak oszalały i kilka tu wybrałem.




Wśród rzeźb na statku znalazła się również głowa polskiego szlachcica, prawdopodobnie Jakuba Sobieskiego.
Jest tu też fragment oryginalnej liny, która ma przekrój ponad 10cm.
Lataliśmy po piętrach razem i osobno przez 3,5 godziny nie mogąc nacieszyć się widokiem tego cudu. Gosia zachwycona w sklepiku zakupiła mi koszulkę z wizerunkiem Vasy oraz broszurę z ważniejszymi informacjami na temat statku. Na pożegnanie ze Sztokholmem fundnęliśmy sobie rejs takim katamaranem.
A to kilka fotek z tej wycieczki.



Tu Oceanbus na lądzie i w wodzie. Tej atrakcji jednak nie zaliczyliśmy.

W drodze powrotnej do auta przechodziliśmy obok Królewskiego Teatru Dramatycznego, którego fasada wykonana jest z białego marmuru.
Wróciliśmy jeszcze raz w pobliże Muzeum Vasy, bo jest tam Skansen, pierwsze takie muzeum na wolnym powietrzu na świecie. Wszystkie tego typu biorą nazwę właśnie od niego.
Żegnamy Sztokholm zachwyceni i kierujemy się na południe do jednej z wielu rezydencji króla w Drottningholm.

Spacerujemy po ogrodach a później podejmujemy decyzję aby jechać dalej aż do zmroku. Zatrzymujemy się koło plaży nad jeziorem 200km na południe od Sztokholmu.


piotroskie