poniedziałek, 31 sierpnia 2015

29 sierpnia - powrót i posumowanie


29 sierpnia, sobota  powrót i podsumowanie


Do Perth mamy trochę ponad 250 km. Jedziemy w strugach deszczu. Kiedy przestaje i jest akurat parking, korzystamy z okazji i rozgrywamy partyjkę kości. Przedłużamy ten wyjazd jak tylko można. Dojeżdżamy do Kojonup i tam dopiero znajdujemy stolik i chwilę bez deszczu aby coś zjeść.
półtorej wielkości wóz do przewożenia owczej wełny
W parku jest pomnik mieszkańca miasteczka, brygadiera Arnolda Williama Pottsa, weterana I i II wojny światowej, lokalnego bohatera obu tych wojen, który walczył od Gallipoli, po Francję, Syrię, Papuę Nową Gwineę . Zmarł w 1968 roku a pomnik postawiono mu po 40 latach, w 2007....
Zajrzeliśmy do tutejszego małego muzeum, gdzie dowiedzieliśmy się, że końcówka „up” w nazwach wielu miast w tej okolicy pochodzi z języka aborygeńskiego i oznacza „place of”, czyli miejsce czegoś ważnego.
w Polsce odpowiednik Warszawy lub  dużego Fiata

a to u nas Nysa lub Żuk
Dalej deszcz nas nie opuszczał, mimo to trudno było przejechać obojętnie obok armii przystojniaczków, czyli black boyów z rozwianymi grzywami. Gosia ma do nich słabość.
Chociaż sobota, to  ruch road trainów na szosie dość spory. Wymijanie takich potęg na niezbyt szerokiej drodze i w strugach deszczu, to spora dawka adrenaliny. Ale jak nie czuć respektu przed tymi olbrzymami, skoro gabarytowo osobówka wygląda przy nim jak mrówka.

Do Perth dotarliśmy około 16:00 i zaraz po wypakowaniu zabraliśmy się za mycie auta. O 18:30 odwieźliśmy je do wypożyczalni, gdzie kluczyki zostawiliśmy w specjalnym schowku. Tak się tutaj robi, kiedy auto przywozi się po godzinach pracy obsługi. Nasza wyprawa na południe WA dobiegła tym samym końca, tak jak niestety nieuchronnie kończy się nasz cały wyjazd do Australii. Wylatujemy w poniedziałek 31 sierpnia a jeśli jeszcze coś się wydarzy nie omieszkam zamieścić relacji.

Na tym wyjeździe przejechaliśmy 2900 km i mimo kiepskiej pogody, na początku padającego deszczu, odbyliśmy bardzo ciekawą i kolorową wycieczkę. Była chwila zawahania, czy nie uciekać na północ w cieplejsze miejsce,  np. do Geraldton, na szczęście do tego nie doszło. Nie moglibyśmy zobaczyć najwyższych eukaliptusów na świecie, wspiąć się na Bluff Knoll, zobaczyć wielorybów, pięknej tutejszej roślinności i wielu innych cudów.
Całą trasę pokazuje mapka.



Jeszcze smutniejsze piotroskie 

niedziela, 30 sierpnia 2015

28 sierpnia

28 sierpnia, piątek Stirling Range NP, Porongurup NP


W drogę przecinającą góry Stirling już wjechaliśmy w przeddzień wspinaczki na Bluff Knoll. Cofnęliśmy się jednak oceniając, że w ten 47 kilometrowy odcinek wjeżdżamy za późno. Dzisiaj penetrujemy go od rana i to mając wyborną pogodę. Niech opisem tej trasy pozostaną wybrane przez nas zdjęcia.














Po południu dotarliśmy do miasta  Mt. Baker skąd po uzupełnieniu baku i zaopatrzenia skierowaliśmy się w góry Porongurup do parku narodowego o tej samej nazwie. Według naszych źródeł są to jedne z najstarszych gór na świecie. Mają 1,1 mld lat. Jak i w innych parkach narodowych i tutaj przy wjeździe jest czujnik po przekroczeniu którego ranger wie, że ktoś jest i dopóki nie wyjedzie pozostaje na terenie parku. Opłatę wnosi się na dwa sposoby. Jeśli jest biletomat za pomocą karty kredytowej, jeśli nie, do wypisanej koperty, której część odrywa się i zostawia za szybą, wkłada się 12 AUD i wrzuca do skrzynki. Teraz legalnie można spacerować, co my uczyniliśmy idąc na Skywalk 2,2 km pod górę, żeby pochodzić po specjalnie wybudowanych platformach i podziwiać okolicę.
red  gum




Dwugodzinny spacer zakończyliśmy obiadokolacją w towarzystwie kangurzej rodziny skubiącej trawę.
Około 19:00 na drodze do Perth zatrzymaliśmy się na nocleg przed jutrzejszym, ostatnim dniem tej wyprawy.

smutnopiotroskie


27 sierpnia


27 sierpnia, czwartek w drodze do Stirling Range


Właściwie od tego momentu zaczyna się powrót do Perth. Postanowiliśmy odwiedzić ponownie malownicze góry Stirling. Pożegnaliśmy się z Lucky Bay i kangurkami i pojechaliśmy zatankować do Esperance. Jeszcze na terenie parku mijaliśmy ciekawą górę Frenchman’s Peak z wyraźnie widocznym pod szczytem prześwitem. Cały dzień jechaliśmy z rzadka zatrzymując się dla jakiejś atrakcji. O 17:00 po 540 km dojechaliśmy do gór próbując jeszcze przed zmierzchem zaliczyć kolejną atrakcję – Skywalk trochę dalej w stronę Albany. Niestety okazało się, że na to trzeba 2 godzin. Skorzystaliśmy tylko z fajnego miejsca na kolację zostawiając sobie wspinaczkę na jutro. Zalegliśmy na parkingu bliżej gór. Ognisko, ziemniaczki i winko z tutejszych winnic dopełniło tego dnia.

po tym wczoraj chodziliśmy

do widzenia państwu






scynk


ten wyjechał prosto z rzepaku




Stirpiotroskieling

26 sierpnia

26 sierpnia, środa Esperance, Lucky Bay


Z tym rowerem Gosia nie żartowała.
 Za 50 AUD wynajęliśmy dwa górale i w drogę. Oczywiście obraliśmy kierunek na trasę turystyczną, którą biegnie równolegle przez jakiś czas ścieżka rowerowa. Wiedząc czego wypatrywać na oceanie w szybkim czasie zlokalizowałem stado wielorybów. Tym razem poszliśmy na cypel.
Przez pół godziny, z odległości ok. 100 m siedzieliśmy na skale i przyglądaliśmy się wygibasom jakie czyniły te największe ssaki żyjące w oceanie.
Zawitaliśmy jeszcze do znanych sobie miejsc z wczoraj,

Z długiego pomostu zrobiliśmy zdjęcie Esperance
i o 13:00 zdaliśmy rowery. Wyruszyliśmy na wschód w kierunku najbielszej plaży w Australii wybranej w głosowaniu przez Australijczyków. Po drodze zahaczyliśmy o Stonehenge ale szkoda było wydawać 20 dolców za tę tandetną replikę.
Ciekawszy był darmowy, gigantycznych rozmiarów kwiat, który pod swoim ciężarem wyginał się do ziemi.
Plaża Lucky faktycznie wyglądała z oddali jakby leżał tam nie piasek a śnieg. W folderze reklamowano ją zdjęciem przedstawiającym kangura wygrzewającego się na piasku. Kangury nas nie zawiodły, nie plażowały się ale wygrzebywały coś z wyrzuconych na brzeg wodorostów.





Towarzyszyły nam również przy posiłku, jak ta mama z maleństwem.
W tej urokliwej scenerii postanowiliśmy zostać na noc co nie licząc 12 dolarów za wjazd do parku narodowego Le Grand kosztowało jeszcze 10 na osobę. Zjawił się za chwilę ranger i pobrał stosowną opłatę oraz  dał namówić się do wspólnego zdjęcia.
Przed zmrokiem poszliśmy na pobliskie wzgórze na spacer a wracając trafiliśmy na pomnik Mathew Flindersa, który na początku XIX w. dopłynął tu i nazwał to miejsce Lucky Bay.






piotroskie też lucky