5 sierpnia, środa - Perth
Dlaczego ponownie Australia?
Dwa lata temu, po powrocie z jak się nam wtedy wydawało –
ostatniej australijskiej podróży, chłonąłem wszystko co z Australią związane.
Filmy na podróżniczych kanałach, muzykę tym i poprzednimi razy przywiezioną i
oczywiście książki.
Książka „Australia – gdzie kwiaty rodzą się z ognia” Marka Tomalika, opowiadająca o wyprawach w
australijski outback była inspiracją do kolejnej podróży.
Dowiedzieliśmy się, że prawdziwej Australii to my włąściwie nie
widzieliśmy. Pobudzające wyobraźnię opisy bezkresnych przestrzeni z rzadka
pokrytych roślinnością przez które biegną szutrowe drogi ze strony na stronę, z
rozdziału na rozdział przekonywały, że nie mamy wyboru – trzeba wracać.
Wcześniejsze plany na 2015 wykluczały wyjazd w tym roku.
Życie jednak, pełne dynamicznych zmian otworzyło nam możliwość realizacji tego
planu.
Poznany podczas wyprawy jeszcze z dziećmi w 2007 roku w
Perth kuzyn Gosi – Heniu zaoferował się z pełną pomocą. Ma odpowiedni sprzęt,
auto 4WD i przede wszystkim czas i chęci.
Zaraz wytłumaczę brak opisów od 3 sierpnia.
Tego dnia wieczorem pojechaliśmy pociągiem do Warszawy gdzie
z lotniska Chopina o 10:50 wystartowaliśmy Qatar Arwais do Doha. Od 17:00 do
2:20, czyli ponad 9 godzin czekaliśmy na kolejny lot do Perth.
Gosia z Heniem |
Już tam, po 14 godzinach lotu, 5 sierpnia o 18:00 odebrał
nas Heniu i od tego momentu rozpoczęła się walka z jet lagiem – czyli z
sennością związaną ze zmianą strefy czasowej. Dla tych co nie wiedzą – 18:00
tutaj w Perth to 12:00 w południe w Polsce.
jetpiotroskie
7 sierpnia, piątek – Perth
Około południa, kiedy Heniu jest w pracy, przyjmujemy w
gościach Elę i Benka
. To Polacy mieszkający w Australii od lat 50-tych XX w,
których poznaliśmy w naszej podróży w 2007, w Carnarvon w sklepie. Od tamtego
roku utrzymujemy ze sobą kontakt. Gościliśmy ich w 2008 w Szczecinie, byliśmy u
nich w Perth dwa lata temu i dzisiaj siedzimy przy kawie i słodkościach.
Czekając na kolejną atrakcję przygotowywaliśmy się do
jutrzejszego wyjazdu.
Około 18:00 przyjechał po nas Bogdan, mój kolega z liceum i
wraz ze swoją partnerką Miriam zabrał nas na kolację. Wylądowaliśmy we Fremantle
w Glancy’s Fish Pub’ie,
gdzie do wspaniałych przysmaków akompaniowała nam
miejscowa grupa country. Najedzeni pojechaliśmy podziwiać nocny widok city z
King’s Parkua później Bodzian powiózł nas do samego centrum, gdzie toczy się życie nocne. Tu rozpoczęliśmy clubbing, odwiedzając kilka pubów z różnymi rodzajami granej na żywo muzyki i degustując kilka gatunków piwa.
Pychota.
Do domu zajechaliśmy około 1:00 w nocy.
clubbopiotroskie
8 sierpnia, sobota – wyjazd, Wave Rock
O 10:00 pobudka, szybkie śniadanie, pakowanie auta
i po 2 godzinach wyruszamy.
Perth kończy się dopiero za pobliskimi wzgórzami i dopiero
tam widzimy przed sobą drogę z czerwoną ziemią i szpalerem eukaliptusów na
poboczach.
W miejscowości Corrigin natrafiamy na cmentarz piesków.Dzisiaj jednak najważniejszą atrakcją jest Wave Rock do której docieramy po 350 km. To niezwykła formacja skalna, znakomicie imituje ogromną falę, która jakby za chwilę miała przełamać się i pogrążyć wszystko pod nią.
Zawsze sądziłem, że tak jak Uluru jest to samotnie stojąca skała a tu zaskoczenie. Powyżej rozciąga się niemały płaskowyż skalny z licznymi, rozsypanymi na nim blokami skalnymi. Widok stamtąd, ponad migoczącymi liśćmi wysokich eukaliptusów przepiękny.
Nieopodal jest inna ciekawa skała Hippo Yawn. Robimy zdjęcie w wielkiej paszczy hipcia.
Obok poruszające wyobraźnię inne wytwory skalne ale ich interpretację pozostawiam czytelnikom.
Wracamy do Hyden gdzie przed zapadnięciem całkowitych ciemności robimy kilka fotek metalowego korowodu najróżniejszych rzeźb wykonanych z bezużytecznych domowych sprzętów. Sądzimy, że to miejscowi, domorośli Hasiorowie są autorami tej konstrukcji.
Przy świetle latarki układamy się do pierwszego noclegu na
naszej wyprawie. Heniu w jednomasztowym namiocie a my w aucie. Najpierw jednak
dla rozgrzania łyk czegoś mocniejszego bo temperatura 12 st.C nie wróży ciepłej
nocy.
Piotroskie na fali
9 sierpnia, niedziela – Humps Reserve, Mulka’s Cave droga do Kalgoorlie
kwiatki na skale |
kijanki czyli gnomma |
Goga i gnomma w dziurze |
Wcześniej wspaniale
wyglądająca łąka zachęciłą Gosię aby przysiąść. Przypłaciła to wieloma wbitymi
w pupę i dłonie maleńkimi szpileczkami.
Zanim ruszyliśmy na drugą trasę zajrzeliśmy
do jaskini Mulka, aborygena, który porywał dzieci i je zjadał. Tutaj się ukrywał przez długi czas a gdy go
wytropiono i zabito porzucono jego zwłoki na pożarcie mrówkom.
Wewnątrz na
ścianach widoczne są malunki i odbite dłonie.
Trasa Kalari ukazała nam całe
piękno okolicy, ponieważ pięła się po wielkich kamiennych płytach w górę.
Na
szczycie lekka zadyszka ale i nagroda w postaci wspaniałych widoków. Wzgórze
usiane jest wieloma głazami pooranymi przez erozję.
Schodząc natknęliśmy się na
jaszczurkę, która chętnie pozowała do zdjęć i filmu.![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjrGiXpldWSOMjWgBpTHi1RC7WVYuS950mrwvA4gT6gW2WlndegVP6sk5g76dy2tbNgiWK02spCtIBHOqZmcIEOjgm0DIrfaNEOVXf8Xf2vqM3_InDnVVM8xtw32tKVqCsmrHauU5Qq3g-Y/s1600/IMG_1482.JPG)
jeszcze jedne skały wyraźnie imitujące foki |
Kiedy wyjechaliśmy na asfalt i drogę którą już pokonywaliśmy w 2007 w przeciwnym kierunku, do Perth zauważyliśmy rurociąg pompujący wodę z Perth do Kalgoolrie. Heniu opowiedział nam historię jej budowy a właściwie tragiczny koniec jej uruchamiania. Jej konstruktor był bardzo krytykowany zarówno w czasie projektowania jak i podczas budowy tego wodociągu. Kiedy nastąpiło uruchomienie i woda mimo obliczeń w Kalgoolrie nie wypływała, fala krytyki pchnęła nieszczęśliwego konstruktora do samobójstwa. Biedak utopił się. Następnego dnia woda pełnym strumieniem trysnęła i do dzisiaj zasila Kalgoolrie.
W 2007 zwiedzaliśmy tam kopalnię złota z monstrualnej
wielkości dziurą, którą ponoć widać również z kosmosu. Dzisiaj mijamy tylko
wspominając poprzednią wizytę i kierujemy się nad Lake Ballard, gdzie na dnie
wyschniętego, słonego jeziora w 2003 roku pewien artysta postawił kilkadziesiąt
metalowych rzeźb. Ale o tym jutro, ponieważ zapadły ciemności i trzeba się
rozbić, rozpalić ognisko i pośpiewać przy dźwiękach gitary.
Kap, kap płyną łzy........ |
Piotroskie w łez kałużach
Do następnej jest kilkadziesiąt metrów. Rzeźby,
przeważnie postaci kobiet rozstawione są na dnie wyschniętego, słonego jeziora.
Ta „sztuka ziemi” autorstwa Antony Gormley’a powstała w 2003 roku. Skałda się z około 50 rzeźb na 10 km2
Zwiedzanie i
czyszczenie butów razem zajęło nam około 2,5 h.
Nazwa paperflower jest jak najbardziej odpowiednia, ponieważ listki sprawiają wrażenie jakby właśnie były z papieru.
Standard jak Gosia sprawdziła niski ale ceny jak w kilkugwiazdkowym. Dwójka bez większych wygód – 120AUD. Ale taki jest outback. W całej miejscowości stałych mieszkańców jest 30 (słownie trzydziestu), chociaż w czasie gorączki złota w początkach XX w. było ich 8 tysięcy. Kilka kilometrów stąd oglądamy kamienny, naturalny most, który jak nie pierwszy w Australii nazywany jest London Bridge.
Po kilkunastu kilometrach skręcamy w ślepą drogę, która prowadzi nas do North Pool. Tu już są dwa auta. Rozbijamy się i rozchodzimy popstrykać i pofilmować okolicę.
Po kolacji i zapadnięciu zmroku rozpalamy ognisko i raczymy siebie i nic nie rozumiejących sąsiadów sporą porcją polskiej muzyki a na koniec już tylko siebie smakowitymi, pieczonymi ziemniakami.
Kilka kilometrów wjeżdżamy w trudniejszy odcinek Canning Stock Route i docieramy do drugiej studni z 51 na całej 1700 km trasie.
Ten morderczy szlak kończy się na północy Australii Zachodniej w Halls Creek o które zahaczyliśmy 2 lata temu. Studnie podczas przepędzania bydła są jedynym źródłem wody, bez której te zwierzęta by padły. Ci, którzy przemierzają tę drogę na kołach oprócz kilku kanistrów paliwa muszą mieć również spory zapas wody. Niektóre odcinki bywają, a częściej stają się tak trudne, że nie sposób przewidzieć o ile dni przedłuży się eskapada. Bywa i tak, że pojazd odmówi posłuszeństwa.
My jednak wracamy na mniej karkołomny szlak w stronę Mt Augustus. W specjalnym schowku na rozstaju dróg znalazłem taką tablicę:
Docieramy
wreszcie, ale na tyle późno, że do punktu widokowego nie zdążymy. Stajemy więc przy
drodze i chłoniemy przepiękne widoki oświetlonej jeszcze resztkami słońca dostojnej góry. Ma ona ponad
1000 m wysokości a dookoła jej jest około 85 km.
Przed odjazdem z ciekawości przejeżdżamy po całym terenie kempingu. Można tu zatankować paliwo ale mamy jeszcze zapas a tu nie jest tanio.
Najpierw kierujemy kroki na miejsce widokowe, do którego wczoraj nie zdążyliśmy. Tam zachwycamy się widokiem Mt Augustusa z innej perspektywy. Dalszą podróż postanowiłem odbyć na grzbiecie Gosi, co niestety jej nie przypadło do gustu.
Na 20 km przed wyjazdem na drogę asfaltową biegnącą z Carnarvon na południe zrobiliśmy postój, ognisko, koncert i pieczone ziemniaki.
Przed wjazdem na tę część trasy
zmniejszamy ciśnienie w oponach do 2 atmosfer, a 40 km dalej płacimy za wjazd
na teren parku 12 AUD. Na kolejne 25 km przydaje się napęd na cztery koła,
ponieważ często wspinamy się piaszczystą drogą po wydmach a czasem jedziemy po
plaży.
Wreszcie osiągamy cel.
a później jak wyjechaliśmy na asfalt to tylko jazda, jazda i jazda aż do Northampton.
Tam odwiedzamy sklep bo jedzonko się
skończyło. Dzisiaj już do kwiatków nie dojeżdżamy i 50 km przed Mullewa po
około 500 przejechanych kilometrach biwakujemy w zacisznym miejscu. W czasie
jak przygotowujemy wszystko z Heniem, Gosia krąży po okolicy z aparatem.
Odkrywa dzikie wysypisko śmieci i robi
zdjęcie kolejnego gatunku eukaliptusa oraz mrówczą jamkę w piasku.
Przy ostatnim ognisku na tym wyjeździe popijamy winko i długo rozmawiamy a zdjęciem zachodu słońca jak klamrą spinamy przedostatni dzień wyjazdu.
10 sierpnia, poniedziałek Lake Ballard, Sandstone
Zjawiamy się nad jeziorem Ballard około 10:00. Kilku
zwiedzających już wracało i właściwie sami poszliśmy wydeptanymi ścieżkami w
stronę pierwszej metalowej postaci. Wychudzona, zziębnięta aż prosiła się aby
zarzucić jej kurtkę na ramiona.
Niecałe jezioro jest obecnie suche. Część pokrywa cienka warstwa wody a poza wydeptanymi ścieżkami jest po prostu błoto. Chodzenie na skróty można przypłacić czymś takim:
Niecałe jezioro jest obecnie suche. Część pokrywa cienka warstwa wody a poza wydeptanymi ścieżkami jest po prostu błoto. Chodzenie na skróty można przypłacić czymś takim:
Ta „sztuka ziemi” autorstwa Antony Gormley’a powstała w 2003 roku. Skałda się z około 50 rzeźb na 10 km2
Latem w porze suchej całe jezioro jest wyschnięte na pieprz
i białe od soli a do wszystkich rzeźb można dojechać autem.
czy widać Gosię? |
teraz już widać |
Ruszyliśmy do Sandstone a po drodze Gosia z zerwanych kwiatków
uplotła wianek.
Nazwa paperflower jest jak najbardziej odpowiednia, ponieważ listki sprawiają wrażenie jakby właśnie były z papieru.
Po 250km docieramy do sennego Sandstone.
W hotelu, który
powstał w 1907 roku i do dziś cieszy się powodzeniem pijemy kawę. Standard jak Gosia sprawdziła niski ale ceny jak w kilkugwiazdkowym. Dwójka bez większych wygód – 120AUD. Ale taki jest outback. W całej miejscowości stałych mieszkańców jest 30 (słownie trzydziestu), chociaż w czasie gorączki złota w początkach XX w. było ich 8 tysięcy. Kilka kilometrów stąd oglądamy kamienny, naturalny most, który jak nie pierwszy w Australii nazywany jest London Bridge.
Pod wieczór dojechaliśmy do Meekatharry, gdzie
zatankowaliśmy i za jedyne 20AUD przenocowaliśmy na kempingu. Wi-fi pozwoliło
na zamieszczenie pierwszych relacji z trasy.
Czypiotroskieste
Plemię chyba do końca nie akceptowało tego związku. Ich groby nie są nawet obok siebie. Odróżniają się jednak. Każdy jest ogrodzony i zaznaczony.
Na każdej tabliczce jest dopisek: „ostatni z Nomadów” czyli ostatni po 40 tysiącach lat z dziko żyjących, niecywilizowanych na pustyni.
11 sierpnia, wtorek Wiluna, North Pool
Coś mam problemy ze spaniem. Kiedy więc odsypiałem około
8:00 Gosia z Heniem poszli na zwiedzanie miasteczka. To otwarte kino w
Sandstone jest kilka lat młodsze od
naszego
„Pionierka”
Przy śniadaniu drobne rozczarowanie. Pełne wyposażenie kuchni
dawało możliwość przygotowania pierwszego gorącego posiłku. Poszukiwania
parówek w przepastnej Toyocie nie przyniosły jednak rezultatu. Albo
zostawiliśmy w domu, albo auto jest parówkowym skrytożercą. Takim mówimy
zdecydowane – NIE!
Jakieś 180 km na wschód dojeżdżamy do Wiluna, małej osady
znanej tylko z rozpoczynającej się tutaj jednej z najtrudniejszych tras
Outbacku – Canning Stock Route.
Wiluna po aborygeńsku |
O niej więcej jutro, bo mamy zamiar przejechać się kilka
kilometrów w drodze do Mount Augustus.
Szukając stacji benzynowej w Wiluna natrafiamy na coś
takiego.
To kolejny dowód na, z jednej strony wyciąganą pomocną dłoń
przez rząd australijski do Aborygenów i na kompletną nieodpowiedzialność tych
drugich. Tę stację dostali w użytkowanie od rządu i prawdopodobnie w szybkim
czasie doprowadzili do takiego stanu.
Dowiadujemy się o aborygeńskiej parze Romea i Julii. To Yatungka
i Warri z tutejszego plemienia Martu, którzy sprzeciwiając się zwyczajom
tworzenia związków, szaleńczo w sobie zakochani uciekli do buszu. Było to około
1930 roku. Para miała trójkę dzieci. Pierwsza córka zmarła młodo a dwóch synów
wróciło do Wiluna i zamieszkało z rodziną. W 1977 roku była potworna susza i
plemię spodziewając się najgorszego postanowiło odszukać samotników. Znaleźli
ich wychudzonych i całkowicie wyczerpanych. W 1979 r. nie mogąc się
przystosować do życia w mieście umierają. Najpierw starszy o 8 lat Warri a
kilka miesięcy później Yatungka, która odmawiała po śmierci ukochanego
przyjmowania pokarmów (co prawda Julitetta Massina zmarła naturalnie, ale też
szybko podążyła za swoim ukochanym Federico Fellinim) . W 2007 aborygeńskim
kochankom postawiono pomnik.
W urzędzie gminy zachodzimy do małej galerii sztuki.
W
biurze dowiadujemy się, że na pobliskim cmentarzu para jest pochowana.
Cmentarz jest niezwykły. Większość to kopce rudej ziemi z
wbitymi numerowanymi tabliczkami . myśleliśmy, że tu jest galeria sztuki aborygeńskiej |
a była tutaj w urzędzie gminy |
Plemię chyba do końca nie akceptowało tego związku. Ich groby nie są nawet obok siebie. Odróżniają się jednak. Każdy jest ogrodzony i zaznaczony.
Na każdej tabliczce jest dopisek: „ostatni z Nomadów” czyli ostatni po 40 tysiącach lat z dziko żyjących, niecywilizowanych na pustyni.
Heniu przed wyjazdem z Wilunga na wszelki wypadek chciał się
odmeldować u policjantów. Ci zasugerowali aby zatrzymać się niedaleko w North
Pool na nocleg.
- kupmy coś do ogniska – zaproponowałem
I Gosia kupiła - ziemniaki
Mojego czegoś i tak byśmy nie kupili, bo pub, gdzie to
sprzedają jeszcze zamknięty a kolejka Aborygenów na godzinę czekania. Ponoć oni
mają limitowane te zakupy, więc może i nam by nie sprzedali proporcjonalnie do
pragnienia. Po co się więc drażnić!
Opuszczamy Wiluna i wjeżdżamy na Canning Stock Route.
Po kilkunastu kilometrach skręcamy w ślepą drogę, która prowadzi nas do North Pool. Tu już są dwa auta. Rozbijamy się i rozchodzimy popstrykać i pofilmować okolicę.
Po kolacji i zapadnięciu zmroku rozpalamy ognisko i raczymy siebie i nic nie rozumiejących sąsiadów sporą porcją polskiej muzyki a na koniec już tylko siebie smakowitymi, pieczonymi ziemniakami.
Bardopiotroskie
12 sierpnia, środa – w drodze do Mount Augustus
Ranek na North Pool wygonił Gosię z aparatem. Z kilku zdjęć
postanowiła uwiecznić coś co symbolizuje jeszcze kilkanaście minut mojego snu.
Po śniadaniu rzut oka na jeziorko, kilka miłych słów od sąsiadów za wczorajszy
wieczorny koncert i w drogę.Kilka kilometrów wjeżdżamy w trudniejszy odcinek Canning Stock Route i docieramy do drugiej studni z 51 na całej 1700 km trasie.
Ten morderczy szlak kończy się na północy Australii Zachodniej w Halls Creek o które zahaczyliśmy 2 lata temu. Studnie podczas przepędzania bydła są jedynym źródłem wody, bez której te zwierzęta by padły. Ci, którzy przemierzają tę drogę na kołach oprócz kilku kanistrów paliwa muszą mieć również spory zapas wody. Niektóre odcinki bywają, a częściej stają się tak trudne, że nie sposób przewidzieć o ile dni przedłuży się eskapada. Bywa i tak, że pojazd odmówi posłuszeństwa.
My jednak wracamy na mniej karkołomny szlak w stronę Mt Augustus. W specjalnym schowku na rozstaju dróg znalazłem taką tablicę:
Zamyka się nią nieprzejezdny odcinek drogi – w tym wypadku
do Wiluna.
Robi się cieplej, około 20 st.C i coraz więcej wokoło oznak wiosny.
Natrafiamy dalej na opuszczony blaszak a w nim coś takiego:
Zgłodniały informacji ze świata może sobie nadrobić
zaległości, o ile ma ze sobą prądnicę
i oczywiście antenę satelitarną z wykupionym pakietem np.
Polsatu.
Czasami w trasie dla odprężenia przystajemy w jakimś
zacienionym miejscu i robimy sobie kawkę. Tym razem nad głową mieliśmy taki
obrazek:
Nagle przed nami przebiegł dingo. Heniu dał po hamulcach i
całe szczęście, że było sucho bo mogłiśmy wpaść w poślizg. Zaciekawiony dingo
przystanął i zaczął się nam przyglądać. Skrzętnie to wykorzystałem i taką fotkę
zrobiłem mu przez otwarte okno auta.
Na rozstajach outbackowych dróg stoją takie oto małe
drogowskazy.
Czy zdążymy na zachód słońca do Mt Augustus? Każdy sobie i
głośno zadawał to pytanie. Zachody słońca są tutaj tak nagłe, że słońce wysoko
nad horyzontem nie gwarantuje, że za godzinę go wystarczy.
gdybyśmy nie zdążyli - na otarcie łez |
Kiedy góra ciemnieje kierujemy nasze obiektywy na niezwykłe
widowisko – zachód słońca.
Tyle zdjęć narobiłem, że niemałą trudność sprawiło mi
wybranie jednego.
I niech mi ktoś powie, że tutaj w Australii nie są one najpiękniejsze!
Sunpiotroskieset
13 sierpnia, czwartek z Mt Augustus na południowy-zachód
Poranek na kempingu ukazał nam górę w innym świetle. Dzisiejsze słońce rozświetlając
wczorajsze cienie jak niedopowiedziany opis uzupełnił dodatkowymi szczegółami.
Przed odjazdem z ciekawości przejeżdżamy po całym terenie kempingu. Można tu zatankować paliwo ale mamy jeszcze zapas a tu nie jest tanio.
Najpierw kierujemy kroki na miejsce widokowe, do którego wczoraj nie zdążyliśmy. Tam zachwycamy się widokiem Mt Augustusa z innej perspektywy. Dalszą podróż postanowiłem odbyć na grzbiecie Gosi, co niestety jej nie przypadło do gustu.
Kwiaty są wszędzie a jak obiecuje Heniu najpiękniejsze
jeszcze przed nami.
Posuwamy się dość szybko ale czasem trzeba zwolnić. Tę
przeszkodę na Lyons River pokonaliśmy dość łatwo, ponieważ głębokość nie
przekraczała 20 cm.
Eukaliptusów jest tu wiele gatunków, ale te z jasnymi pniami
na tle australijskiego błękitu wyglądają pięknie.
Około 15:00 docieramy do Kennedy Ranges. Ta formacja o wieku
bagatela 1,5 mld lat jest sporo niższa od Mt Augustusa ale również prezentuje
się majestatycznie. Jest tutaj wiele szlaków pieszych, dłuższych i krótszych i
na ten drugi namawia nas Gosia. Na pierwszym zdjęciu spróbujcie kogoś odnaleźć.
Poźniej przejeżdżamy przez wyschniętą rzekę Gascoyne, na
której pozostała tylko większa kałuża w Australii nosząca aborygeńską nazwę
billabong.
O 17:00 dojeżdżamy do Gascoyne Junction, miejscowości w
której łączą się wody dwóch rzek. Właśnie Gascoyne i Lyons. Na stacji spotykamy
ekipę fantazyjnie ubranych turystów, którzy w niemniej fantazyjnych autach
przemierzają kontynent pozyskując środki dla fundacji zajmującej się pomocą
chorym dzieciom.
Tankujemy, jemy i postanawiamy jechać mimo ciemności dalej. Ten osobnik na dość długo przystopował
nas a później jak przewodnik wskazujący drogę kicał ze 100 m przed autem.Na 20 km przed wyjazdem na drogę asfaltową biegnącą z Carnarvon na południe zrobiliśmy postój, ognisko, koncert i pieczone ziemniaki.
pyropiotroskie
14 sierpnia, piątek Steep Point
Już zasypiając rozmyślałem, czy odnajdziemy miejsce naszego
dachowania sprzed 8 lat?
Jesteśmy już jakieś 185 km na południe od Carnarvon, czyli
gdzieś w okolicy musi być ten słupek.
- to ten ! - zatrzymaj Heniu! – krzyczałem za każdym razem
gdy dostrzegałem miejsce podobne do tego sprzed lat. (dla niewtajemniczonych –
jadąc tą trasą w pełnym składzie z dzieciakami w czerwcu 2007 roku mieliśmy
wypadek, w którym nikomu nic się nie stało ale zakończyło to próbę objechania
Australii dookoła, ze startem w Melbourne)
Niestety wyskrobany napis „Piotroskie tu dachowali!”
pokrywała już niejedna warstwa gęstej farby. Ten, przy którym stoimy spośród
wszystkich wydawał się nam najbardziej podobny.
Pośród niskich krzaków porastających bezkresne równiny można
znaleźć takie poskręcane, wyschnięte gałęzie, które jeśli trzeba świetnie
nadają się na rozpalenie ogniska.
Skręcamy przy Overlander Roadhouse w prawo i kierujemy naszą
Toyotę Prado na Steep Point. Najbardziej na zachód położony punkt stałego lądu
Australii. Droga wije się nie tylko w poziomie ale również w pionie. Na zdjęciu
jeszcze kawałek asfaltu, ale w oddali widać już szutrową drogę, która dalej
zwęża się i zamienia w normalny piasek.
Gosia z drugiej strony dostrzegła wyschniętą banksję |
Wreszcie osiągamy cel.
Na całym cyplu jest klifowe wybrzeże o wysokości
kilkudziesięciu metrów.
W dole słychać tylko jak ogromne fale rozbijają się o skały.
Mimo pierwotnych planów powrotnych postanawiamy zostać tutaj
na biwak. Pierwszy raz zanurzamy się w Zatoce Rekina Oceanu Indyjskiego. Woda
kryształowa, piaseczek, ciepełko, no po prostu - raj!
Kończy się nam jedzenie, więc Heniu pobudza moje łowieckie
instynkty. Zarówno wędka jak i przynęty na te wody się nie nadają, ale z plaży?
Może się uda?
Po kilku rzutach w miejscu upadku przynęty zrobił się jakiś ruch.
Kilka razy poczułem drobne uderzenia o blaszkę. Wreszcie nastąpiło wyraźne
szarpnięcie.
- jest, jest! włączajcie kamerę i róbcie zdjęcia! –
krzyczałem mocując się na delikatnym sprzęcie z morskim potworem.
Na brzegu morski potwór zmniejszył się do wielkości małego
lucjanosa,
ale emocje były. Mały buziak i polski Rex Hunt wypuszcza rybkę do
wody.w czasie gdy ja łapałem Goga pstrykała takie fotki |
Pobyczyliśmy się troszkę na plaży, wieczorem ognisko itd.
Kiedy ognisko przygasa i podnosimy wzrok nasuwa się cytat,
który w naszym przypadku musiałby brzmieć tak: niebo gwiaździste nad nami,
ziemniaki pieczone w nas. Bezchmurne niebo towarzyszy nam już od kilku dni,
Jest taka ilość gwiazd, że rozświetlają wszystko jak na naszym niebie księżyc.
Nie mogę się tym razem oprzeć i robię fotkę na długim czasie naświetlania, co z
resztą widać na zdjęciu.
Dla zainteresowanych – szeroki kąt 22 mm dla pełnej
klatki, czułość 640, przesłona 6,7 , czas naświetlania około 7 min.
Steepiotroskie
15 sierpnia, sobota jazda od wschodu do zachodu słońca
7:30 pobudka. Wschody, tak jak zachody słońca mają w
Australii swój urok, ale trwają niezwykle krótko. Jeśli pomyślisz o zdjęciu a
go nie zrobisz od razu, za chwilę nie będzie co fotografować.
mi się udało |
Śniadanko na plaży i powrót do cywilizacji.
Co chwila
zatrzymujemy się na fotkęto zjazd w dół dnia poprzedniego |
naszaToyota przed opuszczeniem bezdrozy Steep Point |
a później jak wyjechaliśmy na asfalt to tylko jazda, jazda i jazda aż do Northampton.
ale po drodze jeszcze rzepak jak w Polsce |
Przy ostatnim ognisku na tym wyjeździe popijamy winko i długo rozmawiamy a zdjęciem zachodu słońca jak klamrą spinamy przedostatni dzień wyjazdu.
Zielononocne Piotroskie