sobota, 29 sierpnia 2015

22 sierpnia

22 sierpnia, sobota Albany


Rozgwieżdżone niebo nie jest gwarancją pogodnej nocy na południowym – zachodzie Australii a szczególnie zimą – CAŁĄ NOC LAŁO! Do tego przerażona Gosia zdając sobie sprawę, że Holden to nie amfibia dawała temu wyraz zbyt głośno, co  w połączeniu z walącymi kroplami o dach auta uniemożliwiał mi normalny sen. Ponownie okno pogodowe pozwoliło wygramolić się z auta (zakwasy mam jak po dwóch dniach jazdy na nartach a to tylko 58 metrów po drabinie), dokonać porannych ablucji i wyruszyć do Albany w poszukiwaniu miejsca na śniadanie.  Te pchnęły nas na oddalone od miasta o 18 km wzgórze na półwyspie Flindersa. Może i miejsce było niezłe mimo braku ławeczki ale kanapki to by nam odfrunęły jeśli nie całe śniadanie,  bo jak robiłem zdjęcia to tylko fakt, że przybrałem nieco na wadze pozwolił wygrać z podmuchami wiatru. Z wyznaczonej ścieżki rozciągały się piękne widoki we wszystkich kierunkach. Widać było w oddali Albany a wokoło  najróżniejsze rośliny wegetujące mimo zimy.

Ciekawostką jest kwitnący strzelistym kwiatem black boy, którego nazwę w związku z walką z rasizmem proponują zmienić ale jeszcze nie wiadomo na jaką.
Po śniadaniu spacerujemy po pięknej zatoce z białym piaskiem i ogromnymi głazami. Jak takie wielkie kamienie znalazły się tutaj wie tylko sama natura i tej tajemnicy strzeże skutecznie.


- Szymon, przygotowałam dla ciebie piękne ujęcie – nieczuła na moje bolące nogi Gosia  zachęca do kucania przy kolejnym kwiatku.





Dojeżdżamy wreszcie do Albany i na początek natrafiamy na replikę brygu Amity, który w to miejsce przywiódł na początku  XIX w. pierwszych osadników z Sydney.
Fundujemy sobie przepyszne lody w cukierni i przechadzamy się główną ulicą Albany zachodząc do różnych sklepików.
Wspinamy się Holdenem na pobliskie wzniesienia z których fotografujemy okolice.





Ruszamy, bo przed zachodem słońca chcemy zdążyć do gór Stirling. Mamy około 100 km. Nastawiam tempomat i trąbiąc na dziobiące na szosie papugi mkniemy z prędkością 110 km/h do celu. Nagle wyłaniają się nam, więc daję po hamulcach i wjeżdżamy w szutrowa drogę aby strzelić kilka fotek.

Obok zauważamy zbiornik z deszczówką. Gosia postanowiła nabrać trochę wody do mycia naczyń. Przełożyła rękę przez druty, napełniła jedną butelkę ale przy drugiej włosy stanęły jej dęba, oczy wyszły z orbit. Były to pieszczoty elektrycznego pastucha. Po tej kuracji elektrowstrząsowej działała na przyspieszonych obrotach. Cenna to dla mnie wskazówka na przyszłość.
Tu w pobliżu gór zalegliśmy na dziko, bo parkingu nie było.


Dopieszczone piotroskie