sobota, 17 lutego 2018

Oddajemy auto, zwiedzanie salonów samochodowych


12 lutego, poniedziałek 

Zanim jedziemy oddać auto zajeżdżamy do sklepów aby zrobić ostatnie zakupy dla Hanki.

Starą porysowaną patelnię teflonową wymieniamy na nową i jedziemy pożegnać się z Mitsubishi.

Pieszo przemieściliśmy się na Swan St., gdzie jeżdżąc na początku naszego pobytu tramwajami zauważyłem salony z jednymi z najdroższych samochodów na świecie. Obiecałem sobie wtedy, że odwiedzę je. Gdzie w Polsce miałbym szukać takich miejsc? Nie mam pojęcia. Alfa Romeo, Ferrari, McLaren, Rolls Royce, Aston Martin, Maserati, Lamborghini wszystkie w cenach które przyprawiały o zawrót głowy.

  
Gosia wybierała kolor a ja przymierzałem się do wnętrza.




Żółtego Lamborghini  można kupić bagatela za 1 mln dolarów australijskich.

A tu Fiat 500 montowany w Bielsku Białej.





Ferrari Superfast o pojemności 6,5 litra rozpędza się do 100 km/h w 2,9 sekundy a do 200 w 7,9. Zwracam uwagę na to zdjęcie.


Tak wygląda wirtualne przygotowanie oferty, samochody tej klasy sprzedaje się bowiem na indywidualne zamówienie. 
Niestety auta te maja jedną wadę, trudno się do nich wsiada a jeszcze trudniej wysiada.



Nie zakupiłem więc żadnego i wspólnie z Gosią przychylamy się do zakupienia w przyszłości czegoś z klasy używanego przez miesiąc Outlandera.

MasePiotroskierati

Kino, obiad, Muzeum Żydowskie z Leną


11 lutego, niedziela 

Naszą fascynacją filmem „Twój Vincent” od początku zarażaliśmy wszystkich, z Hanką na czele.
- musisz to obejrzeć w kinie, bo tylko na dużym ekranie jest efekt - powtarzaliśmy jeszcze przed naszym przyjazdem.
Teraz jest okazja aby zweryfikowała tę opinię. Zabieramy Hankę do kina Cinema Nova w City, które jako jedyne wyświetla jeszcze ten film.



Zostawiamy ją sam na sam z Van Goghiem i ostatni raz odwiedzamy QVMarket. Wrażenia z filmu Hanka przekazuje nam podczas pożegnalnego obiadu, na który jesteśmy zaproszeni po seansie.


Wcześniej, wychodząc z kina w cukierni Brunetti zakupujemy ciastka na wieczorną orgię. Popołudnie spędzamy z Leną najpierw w Muzeum Żydowskim a później w kawiarni słuchając z przejęciem o jej emigracyjnych perypetiach.





Do muzeum zachodzimy przede wszystkim dla Amy Winehouse. Tu jest czasowa wystawa jej poświęcona. W samym muzeum zainteresowała nas tablica z karteczkami, na których zapisano historię imigracji żydowskiej do Australii.  Po powrocie zajęliśmy się pałaszowaniem ciastek.


Pozwolę sobie na pewną krytykę tych wyrobów. Ich smak niestety nie dorównywał wyglądowi. Myślę, że cukiernicy z Melbourne wiele mogliby się nauczyć chociażby od naszych szczecińskich.

VinPiotroskiecent

Queen Viktoria Market


10 lutego, sobota 

Jesteśmy na największym na półkuli południowej rynku – Queen Victoria Market. Na początku naszego pobytu zakupiliśmy tu przyprawę do grilla i wykorzystaliśmy ją dwa razy do szaszłyka. Tak nam posmakowała, że wróciliśmy aby zakupić większą ilość.





Wcześniej jednak poczuliśmy smaka na baraninkę a do popicia wzięliśmy napój z trzciny cukrowej. Pan dolał trochę soku z cytryny, bo sam napój słodki i trochę mdły. Patrząc na urządzenie do wyciskania soku nieodparcie nasuwa się porównanie z pralką Franią i jej patentem do wyżymania prania. Baraninka palce lizać - tu jednak wiedzą jak ją przyrządzić. Kręciliśmy się po rynku kilka godzin poszukując dużej filiżanki o którą prosiła Hanka. Zastanawiałem się czy nie kupić wiadra i nie dorobić ucha.




Przy parkingu trafiliśmy na swoiste dzieło sztuki - rzeźbę z palet.


Market jest na skraju City, które jak widać mocno się rozbudowuje. Już parę lat temu widziałem tu ogromny plac budowy a dzisiaj wyrosły drapacze chmur.



Do domu wróciliśmy beż filiżanki ale za to Gosia wprawiała się w kompozycjach kwiatowych.

Queen Piotroskie z Turzyna

sobota, 10 lutego 2018

Powrót z Kościuszki z tarczą


9 lutego, piątek 


Wieczorem na parkingu, niedaleko nas jakiś kamperowiec urządził sobie karaoke i wył do mikrofonu znane i mniej znane kawałki. Baliśmy się, że do rana nie skończy, ale przestał fałszować w pół do jedenastej.  Ze wszystkich nocy spędzonych w aucie ta okazała się najgorsza. Pociliśmy się jak koty i nie pomogły nawet otwarte na oścież okna. Trochę to również za sprawą przypalenia słońcem podczas wejścia na Kościuszkę, trochę braku powiewów wiatru, ale przede wszystkim temperatury 33 st.C.
Już o 7:00 byliśmy na nogach, a że dookoła wszyscy jeszcze spali postanowiliśmy pstryknąć tylko fotki i ruszyć, bo na śniadanie jeszcze za wcześnie a dodatkowo są braki w pieczywie.



Postanowiliśmy zaopatrzyć się i zjeść w Glenrowan, miejscowości w której pojmano najsławniejszego przestępcę w Australii – Neda Kellyego. Stracono go w więzieniu w Melbourne w 1880 roku. Do dziś toczy się dyskusja, czy ten australijski Janosik był pospolitym przestępcą, czy bohaterem? Glenrowan postanowiło wykorzystać ten fakt i już przy wjeździe wita turystów wielką, metalową rzeźbą Kellyego.




Obok jest sklep z pamiątkami, dalej hotel i muzeum. Śniadanie zjedliśmy obok dworca kolejowego, gdzie aresztowano złoczyńcę.


Ned Kelly miał w chwili egzekucji 26 lat. Trudno uwierzyć patrząc na jego podobizny w internecie, że był tak młody.
Zjechaliśmy 20 km dalej do miejscowości Benalla, gdzie Kelly się wychowywał ale tutaj bardziej zainteresowała nas Galeria Sztuki Nowoczesnej.




Są tutaj czasowe wystawy australijskich artystów z ciekawymi obrazami i takie które podejmują wątek Neda Kellyego.
Galeria jest na terenie ogrodu botanicznego z ciekawymi roślinami i drzewami.


Z Benalli już bez przystanków dojechaliśmy do Hawthorn. To ostatni wyjazd tego pobytu w Australii. Jeszcze przed nami sobota i niedziela. Odwiedzimy z pewnością Queen Victoria Market. Jeśli coś ciekawego się wydarzy może coś skrobnę, jeśli nie, ostatni będzie tradycyjnie wpis podsumowujący.
W poniedziałek oddajemy auto i zaczynamy się szykować do wtorkowego powrotu do Polski.

NedPiotroskelly



piątek, 9 lutego 2018

Góra Kościuszki


8 lutego, czwartek 

Pobudka dzisiaj trochę wcześniej. Trzeba się ogarnąć i o 9:00 zameldować w IT w Thredbo  aby zakupić pozwolenie na przebywanie w Parku Narodowym. Ogarnianie a szczególnie jedzenie było mocno utrudnione. Co rusz zrywał się wiatr i to całkiem spory. Ugotowanie wody na herbatę i kawę trwało do końca śniadania ale najlepsze odbyło się przy zwijaniu. Ogromny podmuch porwał torebkę ze śmieciami i jeden z lżejszych pakunków. Na szczęście  z namiotów nieopodal wyruszała grupa młodzieży z opiekunami i błyskawicznie wyłapali nasz sprzęt i fruwające śmieci. Niechcąco dzięki nam zdobyli pierwszą tego dnia sprawność.
Kosciuszko National Park jak i inne parki wymaga wniesienia opłaty za przebywanie na jego terenie. W tym przypadku 17 dolarów za jeden dzień. Silny wiatr spowodował, że wyciąg Kosciuszko Express wystartował z poślizgiem, co dało nam czas na odstawienie auta na parking. Kupując bilety zdarzyła się rzecz historyczna, została mi po raz pierwszy w życiu udzielona zniżka z powodu 60+. Najbardziej dla mnie smutny jest fakt, że pani nie potrzebowała ode mnie dokumentu. Ponoć nie wyglądam na swój wiek, tak mi do tej pory mówiło wiele osób. Nie sądziłem jednak, że można być aż tak nieszczerym. Tak serio wszyscy tutaj obdarzają siebie wielkim zaufaniem, i nie wierzą, że można podać nieprawdę. Czy ktoś sobie wyobraża taką sytuację w Polsce?
Wybraliśmy inną, krótszą drogę na szczyt niż 18 lat temu i ona właśnie tutaj się rozpoczyna. Od tej z Charlotte Pass jest krótsza o 5 km. Najpierw 15 minut wyciągiem a później 6,5 km podejścia dość łagodnego na szczyt. Szczyt brzmi dumnie. Wśród różnych łagodnych wzniesień dopiero wracając umieliśmy określić, która to Góra Kościuszki. Aż do podnóża góry idzie się metalowym chodnikiem czasem tylko zamieniającym się w kilka stopni schodów. Wieje i to tak mocno, że nie ryzykuję nałożenia czapki. Teraz pisząc to mocno odczuwam skutki tego posunięcia. Włosy mnie bolą.  Po drodze jeden z odcinków był remontowany ale pracownik uciął sobie drzemkę, więc nie udało się go podejrzeć przy pracy. Mimo, że jak wspomniałem podejście jest łagodne, to co jakiś czas trzeba było się zatrzymać i odpocząć. Robili to również dużo młodsi ode mnie z Gosią na czele. 1,5 km przed szczytem łączyła się z naszą droga z Charlotte Pass. Stąd już kamienną i szutrową drogą okrążając górę dochodziło się na szczyt. Po 2 godzinach od startu osiągamy go i robimy sobie zdjęcie przy kamieniu. Jesteśmy na wysokości 2228 m.n.p.m. Dzwonimy do bazy wypadowej do Melbourne z informacja o zdobyciu szczytu. Pozostajemy tu około 45 minut i rozpoczynamy zejście, podczas którego więcej czasu poświęcam na zdjęcia przyrody i krajobrazów. Nie udało się zrobić zdjęcia zjeżdżającym rowerzystom, ale sporo ich tutaj korzysta z kilkunastu tras zjazdowych. Tak w związku z niedługim sezonem narciarskim wykorzystuje się tutaj infrastrukturę. Na dole jesteśmy po 15:00.






























Jadąc z powrotem odwiedziliśmy po 20 km zapamiętane miejsce na popas a celem był camping nad jeziorem, które tak pięknie obfotografowała Gosia. Byliśmy tam przed zmrokiem a przywitała nas taka wiedźma.

Natychmiast wskoczyłem do wody aby uniknąć kąpieli w zupełnych ciemnościach a później zajęliśmy się poszukiwaniem najlepszego miejsca na nocleg.

Mt Piotruszko