niedziela, 4 lutego 2018

Outback - Uluru, Yulara, camping Kings Canyon

31 stycznia, środa 

Zejście z piętrowego łóżka już mi tyle kłopotu nie sprawiło jak wczorajsze wdrapywanie. Nie było żadnej drabinki ani uchwytu, wiec miałem trudności. Dobrze, że nikogo jeszcze nie było, bo popękaliby ze śmiechu. Po śniadaniu punktualnie 5:15 w kompletnych ciemnościach jedziemy do Uluru.


W miejscu oznaczonym żółtą strzałką rozpoczęliśmy marsz w kierunku oznaczonym niebieską strzałką a kończyliśmy prawie po trzech godzinach w miejscu oznaczonym You Are Here, gdzie jest start do wspinania się na górę, ale latem zamknięte. Od przyszłego roku całkowicie mają zabronić wchodzenia na Świętą Górę Aborygenów. Prawie cały ponad 6 km dystans wokół skały przeszliśmy i niestety sunrise też był gwizdany. Jest tylko jedno zdjęcie z nieśmiało oświetlonym Uluru.

















Cała wystająca ponad powierzchnię góra to zaledwie niewielki kawałek olbrzymiego węża z piaskowca wijącego się pod ziemią, który wskutek ruchów skorupy ziemskiej został wypchnięty nad powierzchnię. Olgas w podobny sposób się wypiętrzył jest natomiast zbudowany z litej skały.
Później zajechaliśmy do Yulary, gdzie po odwiedzinach małego muzeum skierowaliśmy nasze kroki na punkt widokowy. przygotowując naleśniki na śniadanie zatrąbiła na ten temat kompletnie niezrozumiałymi dla nas dźwiękami a pobudka jutro również w środku nocy, poszliśmy więc spać wcześniej.
Stąd widać Olgas a na pierwszym planie panele słoneczne, które pokrywają 20% zapotrzebowania na prąd w całym miasteczku.

Yulara to galerie, sklepy, teatr i sieć hoteli dla osób, które mają więcej pieniędzy i mając bilet na pobyt w parku (trzydniowy) zostają na miejscu i nie muszą wyjeżdżać poza jego granice. Stamtąd ruszamy do kolejnej atrakcji, którą zwiedzać będziemy jutro – Kings Canyon. To dystans ponad 300 km i zajmuje około 4 godziny jazdy. Były też krótkie postoje.




Po przyjeździe natychmiast się kwaterujemy.


Dzisiaj mamy dwójkę z Gosią a śpimy na takich posłaniach. Pod spodem jest zapiaszczony swag, więc na zewnątrz kładziemy własne śpiwory i poduszki i na tym śpimy. Na wszelki wypadek ubrani, bo jakiś wąż może się wśliznąć do namiotu lub inne cuś. Później jest lunch. Tym razem wyśmienite mięso kangura i kiełbaski wieprzowe.
Przed wieczorem idziemy na zachód słońca ale i tym razem chmury nam zasłaniają widok. Robimy zdjęcia z cała grupą a z księżycem Gosia i przesympatyczne dwie Koreanki.

Dopiero następnego dnia dowiedzieliśmy się, że  tego wieczoru około 22:40 nastąpiła jeszcze jedna atrakcja – zaćmienie księżyca i to na tyle spektakularne, że wszyscy o tym trąbią. Niestety Chloe przygotowując naleśniki na śniadanie zatrąbiła na ten temat kompletnie niezrozumiałymi dla nas dźwiękami a pobudka jutro również w środku nocy, poszliśmy więc spać wcześniej.



zaćmione Piotroskie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz