piątek, 9 lutego 2018

Góra Kościuszki


8 lutego, czwartek 

Pobudka dzisiaj trochę wcześniej. Trzeba się ogarnąć i o 9:00 zameldować w IT w Thredbo  aby zakupić pozwolenie na przebywanie w Parku Narodowym. Ogarnianie a szczególnie jedzenie było mocno utrudnione. Co rusz zrywał się wiatr i to całkiem spory. Ugotowanie wody na herbatę i kawę trwało do końca śniadania ale najlepsze odbyło się przy zwijaniu. Ogromny podmuch porwał torebkę ze śmieciami i jeden z lżejszych pakunków. Na szczęście  z namiotów nieopodal wyruszała grupa młodzieży z opiekunami i błyskawicznie wyłapali nasz sprzęt i fruwające śmieci. Niechcąco dzięki nam zdobyli pierwszą tego dnia sprawność.
Kosciuszko National Park jak i inne parki wymaga wniesienia opłaty za przebywanie na jego terenie. W tym przypadku 17 dolarów za jeden dzień. Silny wiatr spowodował, że wyciąg Kosciuszko Express wystartował z poślizgiem, co dało nam czas na odstawienie auta na parking. Kupując bilety zdarzyła się rzecz historyczna, została mi po raz pierwszy w życiu udzielona zniżka z powodu 60+. Najbardziej dla mnie smutny jest fakt, że pani nie potrzebowała ode mnie dokumentu. Ponoć nie wyglądam na swój wiek, tak mi do tej pory mówiło wiele osób. Nie sądziłem jednak, że można być aż tak nieszczerym. Tak serio wszyscy tutaj obdarzają siebie wielkim zaufaniem, i nie wierzą, że można podać nieprawdę. Czy ktoś sobie wyobraża taką sytuację w Polsce?
Wybraliśmy inną, krótszą drogę na szczyt niż 18 lat temu i ona właśnie tutaj się rozpoczyna. Od tej z Charlotte Pass jest krótsza o 5 km. Najpierw 15 minut wyciągiem a później 6,5 km podejścia dość łagodnego na szczyt. Szczyt brzmi dumnie. Wśród różnych łagodnych wzniesień dopiero wracając umieliśmy określić, która to Góra Kościuszki. Aż do podnóża góry idzie się metalowym chodnikiem czasem tylko zamieniającym się w kilka stopni schodów. Wieje i to tak mocno, że nie ryzykuję nałożenia czapki. Teraz pisząc to mocno odczuwam skutki tego posunięcia. Włosy mnie bolą.  Po drodze jeden z odcinków był remontowany ale pracownik uciął sobie drzemkę, więc nie udało się go podejrzeć przy pracy. Mimo, że jak wspomniałem podejście jest łagodne, to co jakiś czas trzeba było się zatrzymać i odpocząć. Robili to również dużo młodsi ode mnie z Gosią na czele. 1,5 km przed szczytem łączyła się z naszą droga z Charlotte Pass. Stąd już kamienną i szutrową drogą okrążając górę dochodziło się na szczyt. Po 2 godzinach od startu osiągamy go i robimy sobie zdjęcie przy kamieniu. Jesteśmy na wysokości 2228 m.n.p.m. Dzwonimy do bazy wypadowej do Melbourne z informacja o zdobyciu szczytu. Pozostajemy tu około 45 minut i rozpoczynamy zejście, podczas którego więcej czasu poświęcam na zdjęcia przyrody i krajobrazów. Nie udało się zrobić zdjęcia zjeżdżającym rowerzystom, ale sporo ich tutaj korzysta z kilkunastu tras zjazdowych. Tak w związku z niedługim sezonem narciarskim wykorzystuje się tutaj infrastrukturę. Na dole jesteśmy po 15:00.






























Jadąc z powrotem odwiedziliśmy po 20 km zapamiętane miejsce na popas a celem był camping nad jeziorem, które tak pięknie obfotografowała Gosia. Byliśmy tam przed zmrokiem a przywitała nas taka wiedźma.

Natychmiast wskoczyłem do wody aby uniknąć kąpieli w zupełnych ciemnościach a później zajęliśmy się poszukiwaniem najlepszego miejsca na nocleg.

Mt Piotruszko

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz