środa, 5 czerwca 2019

podsumowanie


Szczecin 5 czerwca 2019 r.

Nigdy jeszcze tak długo nie zwlekałem z podsumowaniem wyjazdu. Czy to wpłynie na ocenę? Śmiem wątpić. Bardziej prawdopodobne, że szwankująca dziś pamięć zatrze część świeżych jeszcze rok temu odczuć.  Od powrotu w lutym zeszłego roku do dzisiaj, kiedy piszę te słowa minęło bowiem 15 miesięcy. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że już mamy zakupione bilety na kolejny wyjazd i to spowodowało, że zasiadłem z tym podsumowaniem. Jak można by ruszyć w kolejną podróż do Australii nie zakończywszy poprzedniej?  Tak, tak do Australii. Planowaliśmy objechanie Kanady. Z Toronto do Vancouver i z powrotem. Okazało się, że po drodze jest tyle interesujących miejsc, że gdy zechciałoby się zobaczyć mniejszą część to miesiąc to zbyt krótki okres, a przejechać i oglądać zza okien auta to niewybaczalne. Pomysł z zostawieniem samochodu w Vancouver i powrót samolotem okazał się zbyt drogi. Przesuwamy więc pomysł na później i jedziemy do ukochanej Australii. Czas jednak na podsumowanie Australii 2018. 
Zaczynamy.

Pomysł z wyjazdem w okresie europejskiej zimy był prosty. W Australii jest wtedy lato i co najważniejsze dni są długie i więcej się zobaczy i dłużej można bezpiecznie podróżować autem.  Istotne jednak było to, że najważniejszy cel naszej podróży Tasmania w okresie australijskiej zimy jest mało atrakcyjnym miejscem do podróżowania. Niewiele osób wie, że Korsyka w Europie leży w takiej samej odległości od równika na północ jak Tasmania na południe. Niestety klimat tych wysp jest diametralnie różny. Korsyka ma wokoło wody ciepłego Morza Śródziemnego a na Tasmanię oddziałują zimne prądy z Antarktydy. Zwiedzanie jej zimą jest więc mało atrakcyjne.
Zanim jednak wyruszyliśmy do Tasmanii należało wypożyczyć samochód i znaleźć dobry termin z dobra ceną na rejs. Kiedy zakupiliśmy bilety pokręciliśmy się po Melbourne, które według naszej oceny jest najpiękniejszym i najbardziej atrakcyjnym miastem Australii.
Nie mogło i w tym wyjeździe zabraknąć uwielbianego przez nas miejsca - Great Ocean Road z wieńczącymi ją 12 Apostołami, z których już pozostało dziewięć. To niezwykłe miejsce pierwszy raz odwiedziliśmy w styczniu 2000 roku. Jeszcze stało wtedy jedenaście ostańców skutecznie odpierających wściekłe ataki oceanicznych fal.

Tasmania przyjęła nas gościnnie, ale nie rozpieszczała pogodą. Trochę słońca na zmianę z zachmurzeniem a temperatura w sam raz do zwiedzania. Zarówno dzisiaj jak świeżo po powrocie stwierdzamy, że popełniliśmy dwa kardynalne błędy. Pierwszy to zbyt krótki okres przeznaczyliśmy na objazd wyspy. 8 dni a w tym dwa na rejs do i z Tasmanii to faktycznie zbyt mało. Drugi błąd to kierunek jaki obraliśmy. Należało pojechać zgodnie z ruchem wskazówek zegara a nie odwrotnie. Najciekawsze miejsca odwiedzilibyśmy bez gonitwy, którą zaserwowaliśmy sobie w drodze powrotnej na prom.  No cóż, nie pierwszy i nie ostatni to nasz błąd. Dzisiaj z perspektywy czasu po przeczytaniu wpisów z tej eskapady taki wniosek mi się nasuwa: Tasmania w stosunku do pozostałych naszych wojaży w tym wyjeździe do Australii obdarzyła nas przede wszystkim wieloma spotkaniami ze swoja przebogatą fauną. Przejechaliśmy po Tasmanii około 2000 km odwiedzając ważniejsze miejsca i miasta tej ciekawej wyspy.



Spontaniczny wyjazd na Uluru był efektem odwiedzenia już na początku pobytu biura turystycznego Happy Travel w centrum Melbourne. Cena była na tyle przystępna, że długo się nie zastanawialiśmy. Jedynym problemem był fakt, że auto nie miało ubezpieczenia na Terytorium Północnym a musieliśmy dojechać do Erldunda, gdzie przesiadaliśmy się do busa. Nasz pomysł był na tyle mało ryzykowny, że wjeżdżaliśmy w głąb NT jedynie 130 km i zostawialiśmy auto na parkingu. Niestety mieliśmy pecha z pogodą. Byliśmy tam po raz drugi i ponownie w deszczu i przy całkowitym zachmurzeniu. Trzy rzeczy jednak trzeba zapisać na plus. Pierwsza to Uluru w deszczu, widok ponoć rzadszy niż góra w świetle zachodzącego słońca. Druga to wyjazd do Kings Canyon, trzecia to fakt, iż pokonaliśmy nieprzejechany dotychczas odcinek Stewart Hw. Między Port Augusta i Erldunda odwiedzając dwukrotnie niezwykłe miejsce Coober Pedy.  W tym wyjeździe pokonaliśmy naszym autem około 5 tys. km.


Ostatnim wypadem podczas tego pobytu w Australii był wyjazd na Górę Kościuszki. Będąc pierwszy raz na przełomie 1999 i 2000 roku próbowaliśmy wraz z dziećmi zdobyć najwyższy szczyt Australii. Niestety pogoda pokrzyżowała nam plany. Teraz trafiliśmy na cudowną, słoneczną wręcz fotograficzna pogodę, która nie opuściła nas do końca tego wyjazdu. To piękne miejsce i wspaniały, prawie 7 kilometrowy spacer wśród zerodowanych, kiedyś wysokich szczytów, pośród których trudno było dostrzec, który to właśnie nosi nazwę naszego wielkiego patrioty i Polaka Tadeusza Kościuszki? Na tej wycieczce przejechaliśmy 1300 km



Kolejny raz okazuje się, że zawsze jest coś ciekawego do obejrzenia nawet kiedy było się wielokrotnie w jakimś kraju, mieście czy miejscu. Trzeba przyznać dodatkowo, że Australia przez te osiemnaście lat od naszej pierwszej wizyty mocno się zmieniła. Melbourne się rozbudowało. Już w 2013 jadąc wschodnim wybrzeżem dał nam się we znaki tłok na drogach. Na szczęście centralna Australia dalej jest pusta i wielokrotnie przez wiele kilometrów jechaliśmy tylko my nie mając nikogo za i przed sobą. 

No teraz czas na wyliczankę.

Najgorsze:
- kiepski standard w samolotach China Southern
- aparat i kamera w depozycie na Australian Open
- kiepska decyzja w sprawie kierunku zwiedzania Tasmanii
- deszcz i brak zachodu słońca na Uluru
- nie pozwolono mi usiąść za kierownicą Lamborghini
- ciastka z cukierni w Melbourne
- przegrałem w kości 27:41

Najlepsze:
- Mitsubishi Outlander
- spotkanie Rafy Nadala na AO
- piaskowe rzeźby we Frankston
- ukochana Great Ocean Road
- widok Hobart z Mt. Wellington
- pola lawendowe w Brigestow na Tasmanii
- koniki morskie w Beauty Point
- Coober Pedy i opale
- widok Uluru po przejściu ulewy
- Kings Canyon
- murale na silosach w Coonalpyn
- przepiękne widoki w drodze na i z MT. Kościuszko
- wycieczka po salonach samochodowych
- jak zwykle wspaniali, uprzejmi i uśmiechnięci ludzie
- Gosia wygrała w kości 41:27

Po Australii wraz z wyjazdem do Tasmanii nie wliczając wycieczki busem do Uluru NP zrobiliśmy 8666 km


Zakończę nietypowo wrzucając tutaj tekst, który napisałem niedługo po powrocie. To na pamiątkę tego jaka atmosfera panowała między rodakami w latach 2015 – 2019 i mam nadzieje, że pisząc to nie będę musiał jesienią zastanawiać się czy nie wyjechać na resztę mojego życia z Polski.

Na przełomie stycznia i lutego tego roku przez miesiąc jeździliśmy z żoną wypożyczonym samochodem po drogach dalekiego kraju. Nie był to nasz pierwszy raz, a w sumie na kilku wyjazdach przejechaliśmy  tam ponad 40 tys. km. Pominę trudności spowodowane  powrotem do ruchu prawostronnego i myleniu kierunkowskazu z wycieraczkami, będzie z goła o czymś innym.
Pierwsze kilometry zrobione po szczecińskich ulicach zjeżyły mi resztki włosów na głowie. Jak przystało na kierowcę jeżdżącego zgodnie z przepisami nie przekraczałem 70-ki w drodze do centrum. Długo nie musiałem czekać na liczne gesty zniecierpliwionych, spieszących się nie wiadomo dokąd kierowców. Nie wiadomo dokąd bo była to niedziela. Dodam, że jechałem prawym pasem z trzech dostępnych na tej jezdni.  Zwiększyłem prędkość do 77 km/h ale w dalszym ciągu irytowałem wielu kierowców swoim tempem. Kilku z nich po nerwowym wyprzedzeniu zjeżdżając na mój pas prawie się o mnie ocierali. To jedna z wielu przypadłości na naszych drogach. Mnie uczono, że bezpiecznie można zjechać w takiej sytuacji kiedy wyprzedzany pojazd widzimy w lusterku wstecznym. Inni zmieniając pas nie raczyli zasygnalizować tego kierunkowskazem, on przecież wie dokąd jedzie a inni niech go pocałują……. . Nieużywanie kierunkowskazów  to jakaś plaga od dłuższego czasu. Kierowcy jakby wstydzą się ich lub traktują jezdnie jak tor F1  gdzie się ich nie używa, bo ich nie ma w aucie. Jeśli już jednak ktoś włączy, to w chwili kończenia manewru, tak dla świętego spokoju. Wtedy to już możesz sobie kolego w buty wsadzić  te mrugnięcie. Nie uczyli cię, czy przespałeś na kursie, że KIERUNKOWSKAZ SŁUŻY DO KOMUNIKOWANIA INNYM UŻYTKOWNIKOM DROGI ZAMIAR WYKONANIA MANEWRU a nie jego zakończenie?  I nagle taki jeden z drugim zdziwiony, że ktoś na niego najechał. „Przecież to ja miałem pierwszeństwo,  ja zmieniałem pas z prawego na lewy, więc musiałeś mi ustąpić”. Art. 22 mówi, że jeżeli kierowca chce zmienić pas ruchu, na którym znajduje się inny pojazd, musi mu ustąpić, czyli mówiąc wprost, dalej oczekiwać na miejsce do wjechania na pas. Konieczna jest przy tym sygnalizacja kierunkowskazem. Powtórzę - nie ręką, nogą, okiem, tyłkiem ale KIERUNKOWSKAZEM! Wrócę do mojej pierwszej przejażdżki do centrum Szczecina. Kiedy już zwiększyłem prędkość  zauważyłem, że nadal się ślimaczę a wszyscy bez wyjątku gnali nie mniej niż 85 do 100 km/h migając mi tylko w bocznej szybie. Przypominam, że dozwolona prędkość na tej drodze  to 70 km/h.  Za jakieś 2 km na światłach oczywiście z niemal wszystkimi się spotkałem. Dokąd to całe towarzystwo w niedzielę się spieszy? , tego nikt chyba nie wie.
Mógłbym o wielu grzechach naszych kierowców tu napisać ale po tym powrocie z antypodów dało się zauważyć, agresję i złośliwość. Poprzednimi laty też ale tym razem  szczególnie. Te zawzięte twarze na których malują się zawiść, niechęć, pogarda i zwykła złość na innych kierowców za to, że wyprzedza, że jedzie za wolno, że zatrzymuje się przed pasami aby przepuścić pieszego, że zbyt późno rusza ze skrzyżowania, że L-ka właśnie tutaj musi jechać itd. Nie dziwię się kierowcom (za wyjątkiem Włochów) z innych krajów Europy, że boją się jeździć po Polsce i kiedy tylko mogą to unikają tego jak ognia.
Przez miesiąc od powrotu czułem się na naszych drogach niepewnie, chociaż myślę, że jestem niezłym kierowcą. Dzisiaj już się trochę oswoiłem z ryzykownymi manewrami innych, stosując zasadę ograniczonego zaufania w każdej sytuacji.
Marzy mi się spokój  jaki w ruchu na drogach jest w innych krajach. Tam pieszy podchodząc do przejścia czuje się absolutnie bezpieczny, bo kierowca ma obowiązek zwolnić na tyle wcześnie aby był to sygnał dla pieszego, że go widzi i nic mu nie grozi. Kierujący jadą dokładnie tyle ile wolno na danej drodze i w miastach nikt nikogo nie wyprzedza i nikt na nikogo nie mruga  i nie trąbi. Mimo, że samochodów jest mnóstwo ruch odbywa się płynnie i rzadko a właściwie w ogóle nie tworzą się korki z powodu tłoku. Jeśli są roboty drogowe i zwężenie jezdni to zasada jazdy na „suwak”  jest czymś zupełnie naturalnym. Jak to wygląda u nas każdy wie, i to właśnie jak też notoryczne przeskakiwanie z pasa na pas jest powodem korkowania się naszych ulic. Kierowcy są dla siebie uprzejmi, życzliwi i tolerancyjni. A i jeszcze jedno - wszyscy się do siebie uśmiechają.
To mi się śniło?  Nie, tak się jeździ w Australii

Jeden z pierwszych po powrocie klientów zagadnął mnie, że musiałem być gdzieś daleko bo na to strojenie pianina musiał tak długo czekać. Od słowa do słowa i padła nazwa Australia. Opowiedziałem mu jaki obecnie szok przeżywam widząc wokoło smutne twarze, agresję, brak uprzejmości.  
- proszę pana – zaczął – trzy miesiące temu wróciłem po pięciu latach pobytu w Anglii i doskonale pana rozumiem. Czy wie pan czego musiałem się na początku oduczyć?
- nie mam pojęcia
- UŚMIECHANIA SIĘ DO LUDZI

Wracamy do Australii za półtora miesiąca i już się cieszę, że chodząc ulicami miast, lub gdzieś na trasie będę mógł pozdrowić nieznajomego i zrewanżować się uśmiechem, który jest tu wszechobecny, bo ludzie są tutaj szczęśliwi.