19 sierpnia, środa Lake Clifton, Australind, Bunbury, Tuartforest NP., Cape Naturaliste.
Autko, to Holden Commodor co w Europie jest odpowiednikiem
Opla Omega. Silnik 3,5 litra ze skrzynią
automatyczną. Najlepsze, że był to radiowóz i wszelkie ślady po wkręcanym w
tapicerkę sprzęcie wyglądają jak przestrzelone. Jest nawet jeden przycisk na
który zwrócono nam uwagę, który wyłącza wszystkie światła w kabinie i gdyby
ktoś nieopatrznie przycisnął nie należy panikować. Po co to było policji nie wiemy. Pani z wypożyczalni na
pożegnanie powiedziała, ze pistolety są pod fotelami.
Napompowany jeszcze wtorkowego wieczoru materac był jedyną
rzeczą, do której dopakowaliśmy rano resztę wraz z zakupami.
Wyruszyliśmy o 9:30 na południe. Zaczęliśmy od Highway nr 1.
Po 130 km dotarliśmy do jeziora Clifton. Wielki pomost był na tyle wysoki, że
nie dało się sprawdzić smaku wody. To
powstało z zamknięcia mierzei ale czasami nie do końca takie jeziora maja słodką
wodę.
Z tego pomostu podziwialiśmy trombolity, które jak
stromatolity przed milionami lat wytwarzając tlen stworzyły nam warunki do
życia.
Dalej w miasteczku Australind poszliśmy na 2 km spacer po sztucznej
mierzei, po drodze podglądając kormorany suszące skrzydła po wcześniejszym
nurkowaniu. Tutaj sprawdziliśmy wodę i była słona, ponieważ to zatoka połączona
z oceanem. Kolejna była miejscowość Bunbury, gdzie w strugach deszczu zrobiłem zdjęcie wizytówki miasta, hotelu „Rose” z 1865 roku.
Wjechaliśmy do Tuart Forest NP i tutaj osłupieliśmy – wokół bieliło się od kalii.
Ciemno było w lesie, więc tylko kilka zdjęć udało się zrobić a największym w swoim gatunku na świecie rosnącym tutaj eukaliptusom nawet nie próbowałem. Spróbujemy jutro. Na Cape Naturaliste zajechaliśmy już jak było szaro i tylko latarnię morską udało mi się uchwycić na zdjęciu.
Drogę na południe wzdłuż Oceanu Indyjskiego oświetlaliśmy sobie długimi światłami i tak uważając na kangury dojechaliśmy jakieś 20 km przed Margaret River, gdzie zalegliśmy na parkingu.
Ociemniałe Piotroskie