poniedziałek, 17 lipca 2017

Na południe Olandii

15 lipca, sobota

Coś gorąco i ciężko się oddycha. Wychodzimy ze śpiworów i zdejmujemy z siebie po kolei ciepłe ciuchy. Dalej gorąco. Tam gdzie stoimy nie ma żadnych drzew ani krzaków i wstające około 3:00 słońce rozgrzało karoserię a dodatkowo trochę słabo pootwierałem okna na noc. Wymordowani i spoceni po otwarciu drzwi gdzieś o w pół do ósmej łapczywie łykaliśmy powietrze jak spragniony na pustyni wodę. Na śniadanie wybraliśmy stoliczek przy latarni morskiej a po nim rozpoczęliśmy zjazd wyspą na południe. Od strony stałego lądu wybrzeże jest kamieniste.

Za kilka kilometrów odjeżdżamy w lewo aby dzisiaj jechać wschodnim brzegiem wyspy. Niebieskie niebo, ciepłe promienie słońca oraz tablica kąpielisko zachęcają do zjazdu nad morze. W końcu wypada zamoczyć ciało w Bałtyku. Tu czeka na nas niespodzianka – piękna, piaszczysta i pusta plaża ze spokojną, wcale nie tak zimną wodą.

Po godzinie startujemy. Wspominałem już o wszechobecnych wiatrakach. To niejako wizytówka Olandii. Już wspominałem ale przypomnę Głowy nam latają z prawa na lewo i co rusz się zatrzymujemy.

Cała wyspa to ogromna równina a jej południowa część to płyta tektoniczna sprzed 4 mld lat pokryta cienką warstwą darni. Teren ten, Stora Alvaret znalazł się w 2000 r. na liście światowego dziedzictwa UNESCO.

Tutejsi mieszkańcy od bardzo wielu pokoleń zajmują się rolnictwem i hodowlą zwierząt, obecnie do ich zajęć dochodzi agroturystyka. Co chwilę widzimy napisy  „löppis” co wydawało się nam reklamą wolnych pokoi a okazało się wyprzedażą garażową. Docieramy do południowego przyczółka wyspy po przejechaniu 111 km. Tu również jest latarnia. To najstarsza i najwyższa w Szwecji (42m).
Widok z niej rozciąga się na całą okolicę.



W oddali widać skupiska ptactwa na płyciznach. Gosia wyjęła lornetkę i z wielkimi oczami oddała mi abym popatrzył. Nie wierzyliśmy. Ptactwo też tam było ale przeważały wylegując się i ogrzewając swoje cielska – foki. Ani nasz przewodnik „Wiedzy i życia” ani żaden folder nie wspomina o tym nawet jedną wzmianką. Foki są wszędzie a ich pomruki słyszalne są z kilkudziesięciu metrów. Teraz dopiero rozumiemy po co wielu turystów tachało na ramionach ogromne statywy z lunetami.

Cały teren jest ogrodzony aby nikt nie zakłócał spokoju zwierząt a najbliżej można podejść na około 80 m.
W drodze powrotnej napotykamy kręgi kamienne a w jednym z nich jakiś osobnik „ładował baterie”. Te wytwory sięgają czasów pogańskich i były miejscem kultu dla ówczesnych mieszkańców.
Żegnamy foki, wiatraki i inne atrakcje i sześciokilometrowym mostem nad Cieśniną Kalmarską opuszczamy przepiękną wyspę Olandię.
 
Właściwie już wracamy z naszej wycieczki, bo kierujemy się w stronę Ystad ale po drodze zajeżdżamy do Karlskrony. Wieczór w tym stoczniowym mieście pozwala jedynie na uzupełnienie o zdjęcia poprzedniego postu a w drodze do auta nakręciliśmy kaczą rodzinę z malutkimi, które u jednej zajmują miejsce na grzbiecie.
 50 km dalej zalegliśmy na spokojnym parkingu.

bezmałychpiotroskienagrzbiecie