15 lipca, sobota
Coś gorąco i ciężko się oddycha. Wychodzimy ze śpiworów i
zdejmujemy z siebie po kolei ciepłe ciuchy. Dalej gorąco. Tam gdzie stoimy nie
ma żadnych drzew ani krzaków i wstające około 3:00 słońce rozgrzało karoserię a
dodatkowo trochę słabo pootwierałem okna na noc. Wymordowani i spoceni po
otwarciu drzwi gdzieś o w pół do ósmej łapczywie łykaliśmy powietrze jak
spragniony na pustyni wodę. Na śniadanie wybraliśmy stoliczek przy latarni
morskiej a po nim rozpoczęliśmy zjazd wyspą na południe. Od strony stałego lądu
wybrzeże jest kamieniste.
Po godzinie startujemy. Wspominałem już o wszechobecnych
wiatrakach. To niejako wizytówka Olandii. Już wspominałem ale przypomnę Głowy nam latają z prawa na lewo i co
rusz się zatrzymujemy.
Cała wyspa to ogromna równina a jej południowa część to płyta tektoniczna sprzed 4 mld lat pokryta cienką warstwą darni. Teren ten, Stora Alvaret znalazł się w 2000 r. na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Tutejsi mieszkańcy od bardzo wielu pokoleń zajmują się rolnictwem i hodowlą zwierząt, obecnie do ich zajęć dochodzi agroturystyka. Co chwilę widzimy napisy „löppis” co wydawało się nam reklamą wolnych pokoi a okazało się wyprzedażą garażową. Docieramy do południowego przyczółka wyspy po przejechaniu 111 km. Tu również jest latarnia. To najstarsza i najwyższa w Szwecji (42m).
Widok z niej rozciąga się na całą okolicę.
W oddali widać skupiska ptactwa na płyciznach. Gosia wyjęła lornetkę i z wielkimi oczami oddała mi abym popatrzył. Nie wierzyliśmy. Ptactwo też tam było ale przeważały wylegując się i ogrzewając swoje cielska – foki. Ani nasz przewodnik „Wiedzy i życia” ani żaden folder nie wspomina o tym nawet jedną wzmianką. Foki są wszędzie a ich pomruki słyszalne są z kilkudziesięciu metrów. Teraz dopiero rozumiemy po co wielu turystów tachało na ramionach ogromne statywy z lunetami.
Cały teren jest ogrodzony aby nikt nie zakłócał spokoju zwierząt a najbliżej można podejść na około 80 m.
W drodze powrotnej napotykamy kręgi kamienne a w jednym z nich jakiś osobnik „ładował baterie”. Te wytwory sięgają czasów pogańskich i były miejscem kultu dla ówczesnych mieszkańców.
Żegnamy foki, wiatraki i inne atrakcje i sześciokilometrowym mostem nad Cieśniną Kalmarską opuszczamy przepiękną wyspę Olandię.
Właściwie już wracamy z naszej wycieczki, bo kierujemy się w
stronę Ystad ale po drodze zajeżdżamy do Karlskrony. Wieczór w tym stoczniowym
mieście pozwala jedynie na uzupełnienie o zdjęcia poprzedniego postu a w drodze
do auta nakręciliśmy kaczą rodzinę z malutkimi, które u jednej zajmują miejsce
na grzbiecie.
50 km dalej zalegliśmy na
spokojnym parkingu.