05 lipca, środa
Obudziliśmy się 9.15 – olejki eteryczne sosnowego lasu
zrobiły swoje. Bardzo szybko odbiliśmy z głównej drogi na podporządkowaną,
gdzie drogowskazy zachęcały do wędkowania. Dotarliśmy do niewielkiego jeziora,
gdzie pomimo wielości domków campingowych, nie było żywej duszy. Szymon
pożonglował trochę wędką a ja aparatem. W odróżnieniu od niego ja coś mam.
Zwinęliśmy się dość prędko w kierunku Orebro po pierwsze, żeby zatankować, a po drugie, obejrzeć kilka interesujących miejsc. W centrum miasta, otoczona rzeką Svartan stoi reprezentacyjna bryła zamku, sięgającego historią roku 1400.
Na pierwszym piętrze w centrum informacji turystycznej zainteresował nas bardzo profesjonalnie zrobiony film promujący miasto. Po wyjściu partyjka w kości, o których dotychczas nie wspomnieliśmy. Obecny wynik to 6 do 3 dla Szymona. Spacer wzdłuż rzeki dostarczył kolejnych fotek: pięknego hotelu, ratusza
oraz pomnika bohatera szwedzkiego z XV w., na którym udało się zilustrować cytat z Wojciecha Młynarskiego o tym jak to „…trudny jest dialog z kimś, kto ci sra na łeb”
Z żalem odjeżdżaliśmy z parkingu półtorej godziny przed
końcem tym bardziej, że był on niezwykle tani jak na Szwecję 10 koron za 3h.
Udaliśmy się później do skansenu, gdzie na parkingu postanowiliśmy skorzystać z
pozostałego czasu do parkowania. W Szczecinie tak można, więc zaryzykowaliśmy i
tu. Skansen jak wszystkie tego rodzaju miejsca, to skupisko dawnych, często
oryginalnych drewnianych zabudowań ze sklepikami najróżniejszych twórców
bardziej lub mniej ludowych. Miejsce w każdym razie dość urokliwe.
A tu po drodze trafiła nam się atrakcja jak w Holandii - most zwodzony a właściwie obrotowy przepuszczający właśnie statek wycieczkowy.
Na koniec zostawiliśmy ostatnią atrakcję miasta – wysoką na 50 m wieżę widokową w kształcie grzyba, powstałą w roku naszego urodzenia. Trzyma się równie dobrze jak my…
Roztaczał się z niej widok na ciekawe zabudowania Orebro.
Po napisaniu i bezskutecznej próbie zamieszczenia tego na
blogu, ruszyliśmy dalej na północ. Po drodze na parkingu coś przekąsiliśmy.
Drzewo, które Gosia pstryknęła z uwagi na głód skojarzyło się oczywiście z
jedzeniem, czyli brokułami.
Ten autobus to dom dla czwórki podróżujących,
którzy nieopodal również się posilali. Kiedy ruszali odgłos silnika
przypomniał nam lata naszego dzieciństwa
i wczesnej młodości. W poszukiwaniu przytulnego miejsca na nocleg taki nam się trafił
znak drogowy.
Kiedy „moja stara prała w rzece” a właściwie w jeziorze
dwa
szwedzkie piwka czekały już w blasku zachodzącego słońca na spożycie.