czwartek, 6 lipca 2017

Orebro, w drodze na północ

05 lipca, środa

Obudziliśmy się 9.15 – olejki eteryczne sosnowego lasu zrobiły swoje. Bardzo szybko odbiliśmy z głównej drogi na podporządkowaną, gdzie drogowskazy zachęcały do wędkowania. Dotarliśmy do niewielkiego jeziora, gdzie pomimo wielości domków campingowych, nie było żywej duszy. Szymon pożonglował trochę wędką a ja aparatem. W odróżnieniu od niego ja coś mam.


Zwinęliśmy się dość prędko w kierunku Orebro po pierwsze, żeby zatankować, a po drugie, obejrzeć kilka interesujących miejsc. W centrum miasta, otoczona rzeką Svartan stoi reprezentacyjna bryła zamku, sięgającego historią roku 1400.
Na pierwszym piętrze w centrum informacji turystycznej zainteresował nas bardzo profesjonalnie zrobiony film promujący miasto. Po wyjściu partyjka w kości, o których dotychczas nie wspomnieliśmy. Obecny wynik to 6 do 3 dla Szymona. Spacer wzdłuż rzeki dostarczył kolejnych fotek: pięknego hotelu, ratusza

oraz pomnika bohatera szwedzkiego z XV w., na którym udało się zilustrować cytat z  Wojciecha Młynarskiego o tym jak to „…trudny jest  dialog z kimś, kto ci sra na łeb”
Z żalem odjeżdżaliśmy z parkingu półtorej godziny przed końcem tym bardziej, że był on niezwykle tani jak na Szwecję 10 koron za 3h. Udaliśmy się później do skansenu, gdzie na parkingu postanowiliśmy skorzystać z pozostałego czasu do parkowania. W Szczecinie tak można, więc zaryzykowaliśmy i tu. Skansen jak wszystkie tego rodzaju miejsca, to skupisko dawnych, często oryginalnych drewnianych zabudowań ze sklepikami najróżniejszych twórców bardziej lub mniej ludowych. Miejsce w każdym razie dość urokliwe.

A tu po drodze trafiła nam się atrakcja jak w Holandii - most zwodzony a właściwie obrotowy przepuszczający właśnie statek wycieczkowy.
Na koniec zostawiliśmy ostatnią atrakcję miasta – wysoką na 50 m wieżę widokową w kształcie grzyba, powstałą w roku naszego urodzenia. Trzyma się równie dobrze jak my…
Roztaczał się z niej widok na ciekawe zabudowania Orebro.


Po napisaniu i bezskutecznej próbie zamieszczenia tego na blogu, ruszyliśmy dalej na północ. Po drodze na parkingu coś przekąsiliśmy. Drzewo, które Gosia pstryknęła z uwagi na głód skojarzyło się oczywiście z jedzeniem, czyli brokułami.
Ten autobus to dom dla czwórki podróżujących, którzy nieopodal również się posilali. Kiedy ruszali odgłos silnika przypomniał  nam lata naszego dzieciństwa i wczesnej młodości. W poszukiwaniu przytulnego miejsca na nocleg taki nam się trafił znak drogowy.
Kiedy „moja stara prała w rzece” a właściwie w jeziorze
dwa szwedzkie piwka czekały już w blasku zachodzącego słońca na spożycie.