Okazuje się, że miejsce noclegowe jest funkcjonalne a na brak
emocji nie można narzekać. Do śniadania udało się ponownie wykorzystać betonowy
bunkier, bo tylko tam można zagotować coś na palniku.
No właśnie, po 17 latach
bezawaryjnej pracy zepsuł się nam zakupiony w 1999 w Australii palnik.
Właściwie się nie zepsuł, co wyrobił się gwint do nakręcania butli. W
Czarnogórze coś podobnego można kupić w każdym kiosku, więc nie ma problemu.
Mija dzisiaj 10 dzień naszej podróży i najwyższy czas
zajrzeć do tytułowej Albanii. Około 11:00 przekraczamy granicę, gdzie ku
naszemu zdziwieniu nie wstawiono nam żadnej pieczątki w paszportach. Pierwsze
kroki kierujemy do ruin zamku Rozafa, przed miastem Szkodra.
Z góry widoczna
jest najdłuższa rzeka Albanii – Drin.Zaskoczyła nas duża ilość naszych obywateli. Takiego zagęszczenia Polaków na tym wyjeździe jeszcze nie spotkaliśmy. Na 60 osób tam przebywających szacuję około 55 naszych, reszta to bileter, pani na straganie z pamiątkami i obsługa kafejki. Twierdza przez wiele lat skutecznie broniła się przed Turkami. Dzisiaj jak widać mało skutecznie przed Polakami.
Uciekliśmy do miasta, gdzie poszukując kantoru rozleciał mi się sandał. Ze znalezieniem szewca nie było problemu. Po bardzo szybkiej i fachowej naprawie pan wskazał kafejkę naprzeciwko i powiedział zdanie z którego zrozumiałem „kawa”. Poszliśmy tam we dwóch a po chwili dołączyła zdumiona Gosia, dla której również zamówiliśmy kawę. Kiedy przyszło do płacenia pan szewc wyraźnym ruchem cofnął moją rękę z pieniędzmi i dał do zrozumienia, że jesteśmy jego gośćmi. Za usługę policzył tyle, że naszym zdaniem w sumie dopłacił. Poszliśmy w szoku do auta i przejeżdżając wstąpiliśmy na sekundę aby wręczyć mu drobny upominek oraz zaprosić do Szczecina.
Ruszyliśmy na południe w kierunku Tirany. Takie ryby łapie
się na drodze, to są karpie występujące w Jeziorze Szkoderskim, nazywają się
szarany.
Po 30 km skręciliśmy z autostrady w stronę Adriatyku aby sprawdzić
stan podrzędnych dróg. Przewodniki nie kłamią, zdarzały się czasami w asfalcie
dziury i nierówności oraz wielu rowerzystów, krowy, kozy inne zwierzęta.
Tak jadąc zupełnym przypadkiem trafiliśmy na bardzo
malownicze miejsce – Lagunę Patok.
Na tle płytkich rozlewisk pięknie odcinały się wysokie
szczyty Gór Północnoalbańskich.
Wędkarze stojąc po pas w wodzie poławiają tu niewielkie rybki
ale największą atrakcja są kafejki z intymnymi salonikami na palach. Wyglądają jak bungalowy na Seszelach i podjeżdżając po raz pierwszy zapytaliśmy o cenę za nocleg, czym wzbudziliśmy u właściciela pewną wesołość.
Na końcu zauważyliśmy napis Camping i zapytaliśmy w pobliskim barze o cenę. Odpowiedź już dzisiaj nie po raz pierwszy nas zszokowała – „0” . Tak, zero leków za nocleg. Jak tak, to my dziękujemy i zajechaliśmy do pierwszej kafejki na trasie gdzie jest Internet.
- My za chwilę zamykamy ale możecie tu zostać – powiedziała
właścicielka
- ale czy moglibyśmy zostać tu u was na parkingu? Śpimy w
aucie.
- oczywiście, tutaj jest toaleta, a tam jest również kontakt
jak będziecie potrzebowali prąd.
Usta mam otwarte do teraz kiedy pisze ten tekst.
zdębiałePiotroskie