poniedziałek, 8 sierpnia 2016

7 sierpnia, niedziela wokół Jeziora Szkoderskiego



A jednak przeżyliśmy. Piorun żaden nas nie trafił ale mogliśmy paść z braku tlenu, ponieważ nad ranem zaczęło lać i wszystkie szyby musieliśmy zamknąć.

Ponownie znaleźliśmy się na przełęczy i dalej ruszyliśmy drogą wzdłuż jeziora, która prowadzi bardzo wysoko. Widoki są wspaniałe choć pogoda nie jest fotograficzna.





Nad brzeg prowadzi tylko kilka karkołomnych serpentyn. Jedną z nich dotarliśmy na dół gdzie zażyliśmy kąpieli w słodkiej wodzie, dowiedzieliśmy się, że włochate kulki to jadalne kasztany a na koniec złapałem dziwną rybę.

Od dwóch osób dowiedzieliśmy się dwóch datach powstania jeziora. Co do genezy tektonicznej się zgadzają to rozbieżność okresów jest znaczna. Jeden podaje 100 lat, drugi 500 lat temu. Nie udało nam się tego zweryfikować w googlach, więc podajemy obydwie. Faktem jest, że płynąca doliną rzeka wskutek trzęsienia ziemi w wąskim gardle została zatrzymana ogromnymi, zwalonymi skałami. Zbierająca woda spiętrzyła się zalewając teren a najwyższe punkty są obecnie wyspami. Jezioro zasilają cztery rzeki a jedna odprowadza jego wody do Adriatyku kilkukilometrowym odcinkiem. Docieramy do miejscowości Virpazar w północno-zachodniej części jeziora. Tutaj startują rejsy po wyspach ze zwiedzaniem cerkwi lub krótsze, dwugodzinne po dzikiej części jeziora. Wybieramy tę drugą. Za osobę 10€ plus 4€ za wstęp do parku narodowego. Ta druga opłata trochę nas dziwi a właściwie zastanawia na co jest przeznaczana. Nie sposób nie zauważyć wszechobecnego brudu, pływających butelek i torebek plastikowych, papierów i innych śmieci. Nie wydaje nam się aby ktokolwiek tutaj dbał o czystość. Niektóre zdjęcia nie nadawały się do zostawienia. Mimo tego wiele malowniczych widoków udało się zaobserwować.










Dotarliśmy ponownie na poprzednie miejsce zakwaterowania. Powód pierwszy - posialiśmy jeden z kubków co okazało się nad brzegiem jeziora. a drugi powód - był już czas na nocleg. Kubka niestety nie znaleźliśmy.Pod zadaszeniem zrobiliśmy sobie kolację i w silnych podmuchach wiatru wśliznęliśmy się do naszego samochodowego łoża. Wiatr się wzmógł i szarpał naszym tapczanem niemiłosiernie. Okna zamknęliśmy bo wewnątrz szamotało sprzączkami od pasów i nie dało się spać. Przy ryzyku utraty życia z braku tlenu i akompaniamencie gosinego błagania aby odjechać stąd udało mi się zasnąć. Śniłem, ale nie pamiętam o czym a jak się obudziłem był środek nocy i wcale słabiej nie wiało. Gosia smacznie spała. 

zawiane Piotroskie