niedziela, 14 sierpnia 2016

13 sierpnia, sobota - Syri i Kalter, Gjirokaster, w drodze do Byllis

No jakoś tak się układa, że trafiamy wciąż na fajne miejsce do spania. Albo jest toaleta, albo stoliczek do zrobienia posiłku, albo jest wszystko naraz. Nam przytrafił się ful wypas. Co prawda drogą szutrową ale dojechaliśmy do Syri i Kalter, źródeł rzeki Bystrzycy. Kombinat restauracyjno - barowo – pamiątkarski obok naturalnej atrakcji zamierał wraz z zapadającymi ciemnościami i nawet nie udało się niczego zamówić. Jeden z kelnerów wskazał miejsce, gdzie najlepiej stanąć autem na noc. Jest stolik, jest internet, toaleta, woda górska do picia, cisza i spokój. W takich warunkach udało mi się napisać tylko tytuł kolejnego posta do bloga i poszliśmy lulu.
Rankiem o 7:00 pobudka, śniadanie i trzeba było coś napisać. Około 8:00 zjawiła się obsługa a jak skończyłem pisać to zaczął się zapełniać parking. Kiedy ruszyliśmy zwiedzać okolicę po terenie rozlało się dobre kilka setek turystów. Gdziekolwiek skierowałem obiektyw aparatu, mimo, że nikogo nie było w promieniu kilkunastu metrów, zaraz zjawiała się grupa fotoamatorów i nie dało się spokojnie wybrać ujęcia.


Kiedy postanowiłem popracować ze statywem, to dopiero się zaczęło. Znalazłem mostek, cichy, samotny. Ustawiłem statyw z aparatem aby zrobić ciekawe ujęcie wymagające długiego czasu naświetlania. Ta cholerna stonka wlazła na most i przez kolejne pięć minut bujała nim w nieświadomości  skutecznie uniemożliwiając mi zrobienie zdjęcia.
Syri i Kalter tłumacząc, to niebieskie oko. Jest to miejsce w którym z głębokiej na 50 m groty wypływa otworem o średnicy 10 m krystalicznie czysta woda rzeki Bystrzyca. W miejscu tym mieni się błękitnym kolorem. Wokół jest kilka miejsc do obserwacji tego fascynującego efektu.

Oczywiście zakaz kąpieli i skoków do wody jest tu notorycznie łamany i co rusz słychać plusk wpadającego ciała w niebieską otchłań. Wszystkie możliwe miejsca parkingowe są zajęte i jeden z kierowców postanowił zaparkować w rzece. Poważnie mówiąc, nie wiemy jak do tego doszło ale pasażer i kierowca wyszli z opresji be szwanku. Niebieskie Oko straciło trochę na atrakcyjności wobec takiego widoku.

W drodze do Gjirokastry towarzyszyły nam majestatyczne pasma górskie.
W samym mieście zwiedzamy twierdzę, z której roztaczają się fantastyczne widoki na okolicę.



Sam teren jest dość zaniedbany a wiele miejsc jest  wręcz niebezpiecznych dla zdrowia i życia. Coś takiego w innych krajach nie byłoby możliwe ale ta dzikość niewątpliwie ma swój urok.

Charakterystyczne dla tutejszych budynków są dachy. Jak rybie łuski spoczywają na nich dachówki z łupków wydobywanych w okolicach.
Gjirokaster to miasto rodzinne Envera Hodży i mimo niechlubnej postaci dyktatora czuć tutaj resentymenty.
Wychodząc z twierdzy zaczepia nas przesympatyczna dziewczynka i prosi o wspólne zdjęcie. Kupujemy od jej babci torebkę świeżutkiego oregano i schodzimy do miasta.

Byrektore widoczne na zdjęciu, to miejsce naszych częstych odwiedzin. Tu zaspokajamy pierwszy głód zakupując albańskie fast foody – byreki. Widziana już wcześniej para pyta skąd jesteśmy i kiedy dowiadują się, że z Polski chwalą się, że ostatnio byli w Szczecinie. Przylecieli z Londynu do Goleniowa i pojechali na ślub do Stargardu.
Kiedy się pożegnaliśmy obok ujawniła się para z Polski z dwójką dzieci, jak się okazało ze Szczecina. No, na południu Albanii mało spotkaliśmy Polaków ale jak przyszło co do czego, to albo Szczeciniacy albo tacy co tam niedawno byli.

Jedziemy na północ w stronę Fier a dokładnie do Berat. Natknęliśmy się na wiszący most, po którym nie odmówiłem sobie przejechania a za jakiś czas przydrożny stragan zachęcił nas do kupienia cytrynowego, wyszczuplającego miodku i oliwy też zdrowej w bardzo przystępnych cenach. Taki olej widzieliśmy już po 20€ a tu za 7,5€. Aby znaleźć miejsce na nocleg odbijamy w kierunku historycznego Byllis, kilka kilometrów od głównej drogi. Po około kilometrze, kiedy na Gosi obliczu zaczęło rysować się wyraźne zwątpienie, czy aby dobrze wybrała musiałem brutalnie zażądać absolutnego posłuszeństwa. Pozostałe 6 km przejechaliśmy w gęstej atmosferze, w absolutnej ciszy. Mimo szutrowej drogi dość stromo wznoszącej się w górę szósty a może siódmy zmysł podpowiadał mi:
- jedź, jedź, nie słuchaj jej……
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, koło ruin antycznego miasta, przyjrzeliśmy się widokom i stwierdziliśmy, że i tym razem będzie wszystko czego nam trzeba usłyszałem wyraźne uderzenie czegoś o podłoże. To ogromny kamień spadł z gosinego serca.


uffPiotroskieuff