Z kampingu ruszyliśmy dalej wzdłuż Boki Kotorskiej w stronę
Herceg Novi. Miejscowość na końcu zatoki z sympatyczną starówką, fortecami i
małą ilością wolnych miejsc parkingowych. Błąkaliśmy się trochę, a kiedy zaparkowaliśmy
okazało się, że płaci się tu za pomocą SMS-a. Biorąc pod uwagę, że nasz musiałby
przejść najpierw przez polskiego operatora to wydatnie podrożyłoby nasz postój.
Najlepsze jednak, że stanęliśmy zupełnym przypadkiem przy schodach prowadzących
na stare miasto. Wspinając się natknęliśmy się na szkołę muzyczną.
Dalej
dotarliśmy na jeden z dwóch rynków z wieżą jak figura szachowa.Na samej górze, przy głównej drodze zachodzimy do Twierdzy Kanli kula, pamiętającą czasy okupacji tureckiej z XV w . Tu okazało się, że pan wpuszczający nie był czuły na uśmiechy Gosi i marki bośniackie. Moja „żona Zofia” zapomniała z auta portmonetki z €- tak euro, bo mimo, że Czarnogóra nie należy do EU, to walutą obowiązująca jest euro. Twierdza została jednak przez nas zdobyta 15 minut później. Podjechaliśmy dosłownie obok, wyposażeni już w bilety parkingowe na dwie godziny za 1€. Parkingi są tu tanie, należy jedynie dopytać, gdzie kupić bilety parkingowe, by ominąć płatność przez SMS. My swoje kupiliśmy w Pizzerii.
W samej twierdzy jest
amfiteatr, gdzie odbywają się różne imprezy kulturalne, tym razem festiwal filmów bałkańskich, niestety.
Wracamy do najwęższego miejsca zatoki, gdzie promem za 4,50€ skracamy sobie o 40km drogę do Kotoru. Przeprawę promową obsługuje 6 promów, więc cała akcja przeprowadzana jest bardzo sprawnie, nie tak jak w naszym Świnoujściu.
Drogę owszem skracamy ale nie ułatwiamy, bo z Lepetane,, gdzie dobiliśmy, chyba jako jedyni wybieramy gorszą ale bardziej malowniczą w stronę Kotoru. Po drodze kąpiel, snoorkling, kilka zdjęć po drugiej stronie zatoki miejsc, w których wczoraj byliśmy.
Natknęliśmy się na hodowlę muli.
Przed samym Kotorem wielki wycieczkowiec, jeden z trzech w zatoce udało się sfotografować na tle drogi, na którą wejście wtedy wydawało mi się tak nieprawdopodobnym wyczynem, że teraz, kiedy jestem po i to cały i zdrowy pisze te słowa dumny jak paw.
Nie będę więc rozpisywał się o litrach potu, który wylałem w drodze na górę i bolących kolanach przy zejściu. Niech to podejście zilustrują zdjęcia.
Na koniec dnia zaserwowaliśmy sobie mule, o których od wizyty w hodowli Gosia marzyła. Czy były dobre? Mina konsumentki mówi chyba wszystko.
A na zupełne zakończenie dnia przepyszne lokalne wino Vraniac , bo jest rodzinna okazja, żeby wznieść toast!
Zamulone, też Vraniac-iem Piotroskie