czwartek, 18 sierpnia 2016

17 sierpnia, środa – rejs jeziorem zaporowym Koman, do przełęczy Qafa e Malit

W takiej scenerii, kilometr przed miejscem skąd wypływa prom nocowaliśmy.
Zanim zwlokłem się z hyundaiowego łoża Gosia pokręciła się po okolicy.

W czasie porannej toalety, na wczoraj upatrzonym pstrągowym miejscu zarzucił swoje sieci jakiś złośliwiec i na moich oczach wyciągnął jedną ładną sztukę. Kiedy sięgał po nią ręką ta wyskoczyła z powrotem do rzeki.
- o, jaka szkoda – pomyślałem szyderczo.
Niestety ten pstrąg ani żaden inny nie skusił się na moje piękne obrotówki.
Wczorajszego wieczoru udało się nam zarezerwować miejsce na promie na 12:00 w południe. Gosia, mimo, że była 9:30 a nam radzono stawić się pół godziny przed wypłynięciem zaordynowała wcześniejszy wyjazd. To okazało się dobrym pomysłem, bo nie wszyscy się zamustrowali. Do niewielkiego placyku pełnego aut dojeżdżało się tunelem, gdzie pozostawiliśmy w kolejce Hultaja i powędrowaliśmy do kafejki.
Tam rozegraliśmy w kości   dwie partyjki, które tym razem wygrałem. Niestety pozwoliło mi to tylko na zmniejszenie dystansu do wciąż prowadzącej Gosi. Wynik obecny to 24:22.
O 11:00 przypłynął nasz prom. Z uwagi na totalny chaos na placu z trudem wyjechały z niego auta i rozpoczęła się „walka o ogień”. Podjechaliśmy wcześniej wyprzedzeni przez sprytnych Albańczyków i okazało się, że żadnej rezerwacji nie mamy. W tym totalnym ścisku zawrócić się jednak nie dało i pan machnął ręką a później tą samą ręką wręczył nam bilety i wziął 39€. 23 za auto i po 8 za osobę. Cała akcja wjazdu i ustawiania aut trwała półtorej godziny i urągała wszelkim zasadom bezpieczeństwa. Upchali z pewnością kilkanaście pojazdów więcej niż można między innymi z powodu ustawienia po jednej i drugiej stronie po kilka aut na rampach. Wielu kierowców musiało wychodzić przez bagażnik lub tylne drzwi samochodu.
O 12:40 wypłynęliśmy w 40 km rejs trwający prawie 3 godziny. Na górnym pokładzie, gdzie znaleźliśmy miejsce od razu zaczęła się balanga. Przy dźwiękach albańskich przebojów lecących z charczących głośników duża grupa tańczyła i śpiewała przez calutki rejs.
Po jakimś czasie nie wytrzymaliśmy i zeszliśmy niżej. Na zmianę żonglowaliśmy sprzętem, przekazując sobie co rusz aparat, kamerę czy lornetkę aby nie uronić nic z przepięknych widoków jakie przesuwały się przed oczami.






Pojedyncze śmieci, które mijaliśmy jakoś nie przeszkadzały w odbiorze, tego jednak nie dało się pominąć.
Śmieci w Albanii walają się wszędzie, i to, obok fatalnie jeżdżących kierowców uważamy za ogromny minus tego kraju.
Około 15:30 dopłynęliśmy na miejsce . Tu kolejny dowód na delikatnie mówiąc mało profesjonalny wyładunek towaru. 
Postanowiliśmy poczekać aż wszyscy odjadą aby nikogo nie blokować podczas skomplikowanego opuszczania promu i rozjeżdżania w różne kierunki w wysokie góry.
Ruszyliśmy, ale Gosia skierowała nas 15km do Bajram Curri, bazy wypadowej ku wędrówkom górskim po Parku Narodowym Valbones , gdzie odwiedziliśmy byrektore i zaspokoiwszy pierwszy głód wystartowaliśmy w powrotną drogę. Pierwsze kilometry mile nas zaskoczyły. Szeroka, asfaltowa, a co ważne równa droga, nijak się miała do opisu na którym Gosia oparła program naszej wycieczki. Czasem zdarzały się gorsze fragmenty, czy porozrzucane kamienie ale to nic w porównaniu z wczorajszą przeprawą do Koman.
Ta 57 kilometrowa trasa turystyczna wiedzie  wzdłuż drugiego z trzech wyżej położonych od tego po którym płynęliśmy zbiorników zaporowych na rzece Drin, które są głównym źródłem prądu dla całej Albanii.


Spodziewaliśmy się, że spowalniać nas będą dziury na drodze a tu zatrzymują nas co chwilę na poboczu oszałamiające widoki.

Przed zmierzchem postanawiamy zamienić nasze łóżko w stół, bo szanse na znalezienie jakiegoś stoliczka zmalały do zera.

Później ostatnie zdjęcie i w świetle reflektorów dobijamy do głównej drogi na której znajdujemy fajne miejsce na nocleg. Trochę nas ta ilość przejechanych serpentyn wykończyła.

Zakręcone Piotroskie