sobota, 6 sierpnia 2016

5 sierpnia, piątek Budva, Św. Stefan, Stari Bar



Należałoby zmienić tytuł naszej wyprawy. Gosia przygotowywała trasę przez dwa kolejne weekendy a ja dopiero teraz dowiaduję się jak ona przebiega. Jesteśmy już tydzień w podróży i do Albani jeszcze nie dojechaliśmy. Niewykluczone, że do niedzieli będziemy jeszcze penetrować Montenegro. Ale po kolei.
To się nazywa mieć szczęście – wieczorem, kilka kilometrów przed Budvą puściliśmy się wąską drogą w górę w poszukiwaniu noclegu. Kilka kilometrów nie było nawet możliwości zawrócenia. Wjechaliśmy w pierwszą szutrową dróżkę a po 100m znaleźliśmy jakieś stanowisko dla auta. Cisza, w dole światła, u góry gwiazdy. Żyć, nie umierać. Odkorkowaliśmy Vraniaca, tutejsze wino i wznieśliśmy toast za rocznicę ślubu Agatki i Matika.
Jako, że drzew żadnych nie było słońce wcześnie wygoniło nas z nagrzanego auta. W świetle dziennym dostrzegliśmy nieopodal jakieś zadaszenie. Podjechaliśmy i nie mogliśmy uwierzyć naszemu szczęściu. Na kompletnym pustkowiu, nocą zatrzymaliśmy się w pobliżu czegoś, czego wśród zabudowań nie udaje się nam często znaleźć. W tak luksusowych warunkach śniadaliśmy więc dość długo.

Około 10:00 dojechaliśmy do Budvy, po drodze mijając ogromne plaże.
Naszym celem tutaj, jak chyba wszędzie, jest stare miasto. Są to najciekawsze turystycznie miejsca a ich wąskie uliczki dają szansę odetchnąć od palącego słońca.


Jeden z czytelników żali się, że jest za mało gołych bab – to proszę bardzo i to taką wygimnastykowaną.
To taka Budvovska Syrenka.
Kolejny przystanek - Święty Stefan. To wyspa połączona groblą ze stałym lądem, która jeszcze kilka lat temu była zupełnie zapomniana. Jakimś cudem uroki tego miejsca odkryto i zagospodarowano. Dzisiaj jest to jeden wielki bungalow dla majętnych z prywatną plażą po prawej stronie w odróżnieniu od publicznej, cichą i pustą. Podobno lubi tu czasem przebywać Sylvester Stallone. Nie spotkaliśmy ani jego ani innego celebryty.

Obeszliśmy trochę okolicę i ruszyliśmy do Petrovacu. Tu w poszukiwaniu centrum zajechaliśmy w nieoznakowaną, ślepą uliczkę zakończoną hotelowym szlabanem. Zawrócić nie ma jak, więc trzeba wjechać do środka. Tutaj też nie ma jak a pan z obsługi kazał nam jechać dalej wąskim asfaltem bardziej przypominającym chodnik niż drogę. Mijaliśmy co rusz zdumionych wczasowiczów zmierzających na plażę. Po przejechaniu kilometra, w kolejnym tunelu skończyła się droga a zawrócić też nie było łatwo. Ot taki żarcik sobie pan wymyślił. Zdjęcia są z kamery, więc wątpliwej jakości.

Strawiliśmy tu cały czas przeznaczony na zwiedzanie miasteczka, więc ruszamy dalej. Ostatnią miejscowością na dzisiejszej trasie jest Stari Bar. To ruiny warowni z XIw. Najefektowniejszy jest akwedukt doprowadzający kiedyś tutaj wodę z gór.

Obok ruin jest uliczka ze sklepikami, gdzie każdy sprzedawca zachęca do zakupu swoich produktów. Nas zainteresowała oliwa z oliwek, jak zapewniała pani, lepsza od włoskiej, bo tutejsze oliwki nie mają goryczki.

Ogromna ilość drzew oliwkowych jest wynikiem dawnego zwyczaju, że kawaler przed zaślubieniem swojej wybranki musiał posadzić 10 drzewek. Kilka kilometrów w dół dojeżdżamy do najstarszego takiego drzewka.Stara Maslina jest prawdopodobnie najstarszym drzewem w Europie i pamięta czasy Nerona i Kaliguli. Ma 2240 lat!
Określenie drzewko to nijak się ma do tego, co zastaliśmy. To rozrosło się tak, że trudno uwierzyć aby było tylko jednym drzewem. Kilka jego pni zdążyło już obumrzeć. Mimo tego cały czas owocuje a oliwa z nich to nie byle jaki rarytas obecnie rozdawany w prezencie ważnym osobistościom. Ta oliwka –
Pamięta, pamięta a my musimy wszystko zapisywać żeby coś zapamiętać!


skleroPiotroskie