wtorek, 10 maja 2022

10 maja, wtorek - Podróż

 

Jak niewiele trzeba aby zachwiać pieczołowicie dopiętymi planami?

Można powiedzieć opóźniona o 40 lat nasza podróż poślubna w miejsce wymarzone przez Gosię - Peru, o którym rozczytywała się za młodu, gdzie posługują się językiem hiszpańskim, który to język nawet postanowiła studiować. Szczęśliwie stało się inaczej i mogliśmy się spotkać na wydziale Turystyki i Rekreacji poznańskiego AWF. A było to …… wiele lat temu.         

Ale do rzeczy. Padło hasło Pakuj Plecak i to dosłownie. Chociaż to nazwa biura, z którego propozycji skorzystaliśmy to plecaki oczywiście spakowaliśmy, a jakże. Czytając program 19 dniowego wyjazdu trochę się obawialiśmy o naszą kondycję. Wszelkie wątpliwości rozwiał jednak w kilku telefonicznych rozmowach Jasiek, organizator całej eskapady. Dwa tygodnie przed wyjazdem zamówiliśmy usługę Berbus w firmie przewozowej FollowMe. Trochę drożej, ale zabierają spod domu i dowożą na lotnisko w Berlinie.

Rozpoczęliśmy przygotowania do wyjazdu realizując sporą listę zamieszczoną na stronie Pakuj Plecak. W przeddzień wyjazdu 9 maja otrzymaliśmy SMS z godziną wyjazdu na lotnisko. Natychmiast interweniowałem, ponieważ 6:00 nie gwarantowała, że dojedziemy na czas a samolot mieliśmy o godzinie 9:05. Pierwszy autokar wyjeżdżający o 5:00 dojeżdżał do lotniska w Berlinie o 7:20, więc z tego powodu zamówiliśmy Berbusa. Godzinę później skorygowano nam godzinę odjazdu na 4:30. Rano podjechała taksówka. No to się FollowMe postarało. Pani kierowczyni nie zamierzała jednak ani krótszą ani dłuższą drogą wjechać na autostradę w kierunku Berlina. Ku naszemu ogromnemu zdziwieniu powiozła nas do miasta na autobus, z którego świadomie zrezygnowaliśmy. Kierowca potwierdził, że jesteśmy na liście i to, że na miejscu jeśli nic się nie wydarzy będziemy około 7:30. Niepokój w nas się wzmagał, szczególnie jak minęła 5:00 a my nadal nie ruszyliśmy. 5:10 jakiś zdyszany pasażer wpadł do środka i wtedy wystartowaliśmy. No pięknie, godzina przybycia na lotnisko Berlin Brandenburg - Willy Brandt niebezpiecznie się opóźnia. Całe szczęście, że odprawiłem nas dwa dni wcześniej internetowo, przynajmniej odpadną te wszystkie papierowe formalności. Pół godziny później mknęliśmy autostradą nr 11 w kierunku Berlina. 15 km za granicą, na wysokości Penkun dwa radiowozy zastawiły dalszą drogę i nasz autokar zjechał, a na małym rondzie wykonał dwa kółka i skierował się na północny zachód. Znam tę drogę i wiem dokąd, o ile nie skręci się w inną, ona prowadzi. Niepokój zamieniał się w strach a po osiągnięciu granicy w Lubieszynie przeistoczył się w panikę. Jest kilka minut po 6:00 a my znowu w Polsce. Nerwowość dała się zauważyć w całym autobusie. Decyzję trzeba było podjąć natychmiast. Telefon po taxi i kilka minut później przepakowujemy się do Skody Octavii. Kierowca, pan Robert rozumiejąc powagę sytuacji nie oszczędzał silnika wyciskając z niego maksimum mocy. Blisko 200 km/h pędziliśmy odcinkami no limit, zwalniając tylko tam gdzie to konieczne. 7:40 podjechaliśmy na lotnisko. Bagaż na wózek i pędem do stanowiska aby go oddać. Pasażerowie czekający już na odprawę do kolejnego samolotu uprzejmie nas przepuścili a pani w okienku zaczęła ważyć bagaż i sprawdzać dokumenty. Po chwili poprosiła o jeszcze inne zaświadczenia. Zesztywnieliśmy. Zacząłem nerwowo otwierać aplikację Mobywatel ale to nie o to chodziło. Oświeciło mnie po chwili.                                               

- daj to co wczoraj drukowałaś.                                                               

Gosia wyciągnęła plik dokumentów i z nich dwie kartki, deklaracje zdrowotne niezbędne przy wyjeździe do Peru. Pani nawet ich nie czytała, kiwnęła tylko potwierdzająco i ruszyliśmy do odprawy osobistej. Tam tłum na godzinę najmniej ale musieliśmy mieć takie przerażenie w oczach, że bez dyskusji wszyscy podnosili taśmy abyśmy przechodząc pod nimi i omijając kolejkę za chwile mogli stanąć na początku. Z wywieszonymi językami pobiegliśmy później do odpowiedniego stanowiska. Z kartą pokładową w wyciągniętej ręce z błagalnym spojrzeniem podszedłem do pani, która potraktowała mnie krótkim – nein. Dokładnie za moment to samo powiedziała do Gosi. No pięknie, spóźniliśmy się. Pani widząc nasze miny dokończyła już po angielsku, że jeszcze nie zaczął się bording. Jak zwykle w tym momencie nastąpiło silne tąpnięcie. To oba kamienie spadające nam z serc wywołały niemalże trzęsienie ziemi i zawalenie jednego z terminali niedawno oddanego po 10 latach nowego lotniska. Trzy minuty później zaczęto wpuszczać pasażerów do samolotu. Kiedy już zajęliśmy swoje miejsca z niedowierzaniem spoglądaliśmy na siebie. To jednak się udało, lecimy, nieźle się zaczęło, oby to była najgorsza przygoda podczas tej podróży. Myśli kotłowały się w głowach. Gosia jednak rozbawiła mnie, kiedy powiedziała o swoich wątpliwościach. Do ostatniego dnia nie zdradzała się w pracy z kierunkiem naszego wyjazdu. Co by powiedziała następnego dnia, jeślibyśmy nie polecieli i wrócili do Szczecina?  Ta to ma rozterki.                                                                                                                                      

W Amsterdamie na lotnisku spotkaliśmy się z grupą i półtorej godziny później startowaliśmy w stronę Limy, dokąd przylecieliśmy po ponad 12 godzinach lotu około 18:00 tamtego czasu. (minus 7 godzin w stosunku do czasu w Europie)

No to tyle tytułem wstępu. Dalsze wpisy będą o zwiedzaniu.



Szczęściarze Piotroskie

startujemy z Berlina

za chwilę lądujemy w Amsterdamie

Jasiek pokazuje swój oldschoolowy aparat

Amazonka jak na dłoni
 

To Jasiek już w Limie i jego wszystkie bagaże ponad 70 kg. To jedyne zdjęcie z podróży zrobione aparatem

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz