wtorek, 17 maja 2022

17 maja, wtorek – Wyspa Taquile, kolacja w Puno z występami

Przy wczorajszej kolacji usłyszałem o pozaprogramowych planach porannego wejścia na Patchamamę. Kilka osób umawiało się niezobowiązująco, ustalając godzinę wyjścia aby zdążyć na wschód słońca a później na śniadanie. Rano okazało się, że poszły tylko dwie dziewczyny (szacunek!), pozostałym jednak ta wysokość dała się we znaki i zrezygnowali. Po śniadaniu zabraliśmy rzeczy i zeszliśmy nad jezioro, tam czekał na nas tutejszy szaman. To kolejna niespodzianka, jak przypuszczam przygotowana zupełnie spontanicznie wczoraj. Dowiedzieliśmy się, że szamanem może zostać osoba porażona piorunem. Warunkiem podstawowym jest aby przeżyła. Jakie z tym wyładowaniem przenosi na delikwenta zdolności, których nie miał wcześniej nie wiadomo. Taki szaman jest mędrcem plemiennym, lekarzem, wróżbitą etc. Maciek słuchał go w skupieniu dłuższą chwilę i niczego nam nie tłumaczył. Po jakimś czasie z lekko niewyraźną miną stwierdził, że szaman mówił o jego osobistych sprawach, o których wiedzieć nie mógł, a że dotyczą spraw intymnych, to z tego powodu nie będzie tego tłumaczył. Był wyraźnie poruszony, a jego dalsze tłumaczenie nie szło mu łatwo. Dobrze, że nikogo z pozostałych nie wziął na tapetę. Mógłby mi  przypomnieć sprawy z mojego życia, których dzięki postępującej sklerozie dawno nie pamiętam i spieprzył by mi cały wyjazd. Szamaństwa w każdym razie się nie dziedziczy, ale słuchając ilu w okolicy jest szamanów to strach się bać. Tutaj chyba 70% populacji rażona jest piorunami. Kobiety w każdym razie nie mogą być szamanami a pioruny ponoć nie wybierają tylko walą na oślep. I tyle energii straconej. Raz do roku w styczniu odbywa się ceremonia na wyspie. Społeczność dzieli się na dwie grupy i wybiera dla każdej najlepszego szamana. Jedna grupa zajmuje wzniesie Patchamam a druga Patchatata. W pewnym momencie wybrani spośród grup biegacze zaczynają wyścig do wyznaczonego pośrodku miejsca. Jeśli wygra Patchamama zbiory w tym roku będą obfite. Jasiek swoim retro aparatem robi kilka zdjęć, żegnamy szamana i wyspę Amantanię  i przepływamy na mniejszą Taquile. Mając w pamięci wczorajsze katusze, z Gosią i Kamilą rezygnujemy z trekingu, zostawiając całą grupę na pierwszym przystanku. My opłynęliśmy wyspę i przycumowaliśmy z jej drugiej strony. Wspięliśmy się w okolice placu gdzie co jakiś czas, jak pojawiło się trochę turystów rozpoczynał się pokaz tańców w kolorowych, tradycyjnych strojach przy akompaniamencie ludowych instrumentów. Wokół części placu ustawione były stragany z ręcznie wykonanymi obrusami, serwetami, czapkami, rękawiczkami i najróżniejszymi ozdobami. Samotnie przespacerowałem się robiąc 3 kilometrowa pętlę i podziwiając widoki niedostępne z drugiej strony półwyspu. Stąd widać Andy boliwijskie z ich ośnieżonymi szczytami. Trzy godziny później dotarła cała grupa i w pobliskiej restauracji zjedliśmy obiad. Jeszcze raz zawitaliśmy na plac ze straganami a później wsiedliśmy na łódkę aby popłynąć z powrotem do Puno. Po południu chwila odpoczynku i lądujemy w lokalu Balcones de Puno na kolacji. Dość liczna grupa artystów grała, tańczyła i czasem śpiewała, chociaż to ostanie mocno wykręcało mi uszy. Gosia zamówiła grilowaną alpakę i rozpływała się nad jej smakiem. Na koniec zapraszano gości na scenę i wręczano breloczki. Ja wybrałem kondora a Gosia znowu wybrała alpakę, chyba z poczucia winy. Wspominając trzy dni na jeziorze Titicaca zasypiamy w hotelowym pokoju.


Balcones de Piotroskie

Poranna róża dla Gosi

Widok na jezioro Titicaca.

Spotkanie z szamanem

Porażony piorunem, czyli szaman

Jasiek w akcji

Nasz gospodarz pozuje teraz mi


Tutejsza pralkosuszarka

Andy boliwijskie. Widok już z wyspy Taquile

Mały mieszkaniec Taquile

Wygląda niepozornie ale zaręczam na 4000 m zadyszka pewna



Grupa folklorystyczna przed występem


Niektóre takie suknie mogą mieć do 40 falban


Na kolacji z naszym przewodnikiem Johnem






Gosia z alpaką

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz