sobota, 28 maja 2022

28 maja, sobota - Lima - ostatni spacer

Pobudka trochę później niż zwykle, śniadanko i w pomniejszonym sześcioosobowym składzie pod przewodnictwem Jaśka ruszamy na spacer po Limie. To ostatni punkt programu turystycznego na tym wyjeździe. Pierwsze kroki skierowaliśmy do dzielnicy Barranco. Sępy już na nas czekały. Jest tu ich cała masa. Na drzewach, dachach i w powietrzu królują tylko one. Na elewacjach natomiast mniej lub bardziej interesujące murale. Schodzimy dwieście metrów w dół i znajdujemy się teraz nad brzegiem Oceanu Spokojnego. Dalej planujemy spacer nadoceaniczną promenadą a tu na początku napotykamy informację przestrzegającą o niebezpieczeństwie tsunami. Nieco strwożeni ruszamy jednak i po czterech kilometrach około 13:00 stwierdzamy, że czas na posiłek. Dokujemy w dość ekskluzywnej jak się okazało z menu restauracji - La Rosa Nautica. Lokal na końcu kamienno-drewnianego mola sam zbudowany na palach przypomina nam nieco molo z Brighton w południowej Anglii. Nasza restauracja mieści się naprzeciwko wysokiego klifu, który jest w całości zabezpieczony gęstą siatką, uniemożliwiającą spadanie odrywających się kamieni. Z daleka klif wygląda imponująco, jakby zbudowany z ogromnych monolitów. Za ostatnie sole jak mniemaliśmy wcale nie takie skromne udało nam się zjeść ale…. bardzo skromnie. Potrawy prezentują się ciekawie ale czy to nam wystarczy do kolejnego posiłku, który zaserwują nam dopiero wieczorem w samolocie. Za cenę jednej takiej porcji moglibyśmy sprawić sobie dwa syte hamburgery lub dużą pizzę. Ale co tam, kto bogatemu zabroni. W milczeniu, przy akompaniamencie sztućców delektowaliśmy się tymi drobinkami na naszych talerzach. Chciałoby się powiedzieć z pełnymi brzuchami ale niestety tym razem z ledwie zapełnionymi ruszamy w drogę powrotną do hotelu. Odbijamy już od oceanu wspinając się na klif, na którym pobudowano apartamentowce i hotele z bezkresnym widokiem w stronę oddalonych tysiące kilometrów na zachód Australii i Papui Nowej Gwinei. Po drodze przechodzimy przez Park Bicentenario z mniejszym wewnątrz parkiem Johna F. Kennedy’ego. Spacer okazał się 11 kilometrowym trekkingiem i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że przeszedłem ten dystans w zwykłych mokasynach i co mnie ucieszyło, nogi w ogóle mnie nie bolały. To ostatnie atrakcje tej podróży. Z hotelu jedziemy busem w tym samym składzie na lotnisko Lima Jorge Chavez. To port lotniczy z ogromną ilością przemycanych narkotyków, przede wszystkim kokainy. Wiele prób jest udaremnianych a przemytnicy trafiają na długie lata do więzienia. Piszę to nie bez powodu, ponieważ zrodził się pomysł zabrania do Polski kilku listków koki. Z powodów j/w zrezygnowaliśmy. 16:30 żegnamy się z Jaśkiem na lotnisku, odprawiamy się i o 19:55 startujemy w stronę Europy a konkretnie do Amsterdamu. Po kolejnej przesiadce jesteśmy już bliżej domu w Berlinie. Jeszcze tylko powrót Berbusem na Turkusową i możemy powiedzieć, że nasza “podróż poślubna” którą sobie fundnęliśmy na 40 rocznicę ślubu dobiegła szczęśliwie do końca. Jak ją oceniamy opiszę w podsumowaniu.
 

Piotroskie bez lima

 

dzielnica Barranco

Sępy






Wyspa San Lorenzo




I zamoczyła buty

i ja też

 



Ciekawe czy stąd lądują na talerzu?








Pożegnanie z Jaśkiem


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz