środa, 25 maja 2022

25 maja, środa - Wyprawa na Tęczową Górę

Dzisiaj najbardziej emocjonująca wyprawa na całym tym wyjeździe. Co prawda najbardziej wyczekiwaliśmy spotkania z Machu Picchu ale Tęczową Górę, Rainbow Mountain a tu nazywaną Vinikunka traktowaliśmy jako zwieńczenie całego okresu aklimatyzacji. Ponad 5000 m n.p.m. to jednak spora wysokość i wiele osób bez aklimatyzacji przypłaca to chorobą wysokościową, zwaną w Peru soroczem.
Pobudka o 3:30, poranna toaleta i idziemy do busa. Przed nami 140 km po górzystym terenie. Tak wczesny wyjazd daje duże szanse na spotkanie z Vinikunka może nie w samotności ale nie w tłoku. Około 6:00 zatrzymujemy się po 80 km w Casa Ausangate na śniadanie. Jeszcze nie ma za wielu turystów. Najedzeni ruszamy dalej. Teraz już szutrową drogą, od czasu do czasu mijając nieliczne  zabudowania nasz bus dowozi nas do wysokości 4700 m. Tutaj jest parking i początek drogi na szczyt. Niektórzy od razu wybierają łatwiejszą wersję wspinaczki na końskim grzbiecie. Są tu co najmniej dwie kompanie obsługujące turystów, zmieniające się co tydzień. Jak się dowiedziałem dziennie każdy z przewoźników robi dwa kursy do góry a niektórzy za połowę ceny zwożą chętnych do parkingu. Ustaliliśmy, że Gosia odbędzie tę wspinaczkę na końskim grzbiecie. Szybko znaleźliśmy odpowiedniego wierzchowca i ruszyła w górę machając mi na pożegnanie. Teraz samotnie, bo oczywiście młodzież wyrwała do przodu, rozpocząłem swoją wspinaczkę. Aklimatyzacja, która była świetnie pomyślana przez organizatorów, polegająca na przebywaniu na coraz większych wysokościach daje teraz rezultaty. Mijam osoby z małymi butlami tlenowymi oraz takich, którzy ciężko oddychając co rusz się zatrzymują. Oczywiście nie znaczy to, że ja nie miałem jakichś problemów ale zatrzymywałem się po dłuższych podejściach. Innych dolegliwości nie miałem. Wyżej natknąłem się na osobę, której ta wysokość mocno zaszkodziła bo oddawała właśnie cały swój posiłek. Dotarłem po około 2,5 km do miejsca, gdzie konie zrzucają z grzbietów swoich klientów. Pozostałe 500 metrów trzeba już przejść na własnych nogach. Gosi już jednak nie było. Chyba dotarła na szczyt, a że nie powinna zbyt długo przebywać na takiej wysokości przyspieszyłem kroku. Niestety co 30, 50 m musiałem na chwilkę przystawać. Wykorzystywałem te postoje do porobienia zdjęć, a widoki im wyżej tym piękniejsze. Cała trasa, którą przeszedłem jest teraz pode mną. Docieram do platformy, na której wiele osób kończy swoją wspinaczkę, ja jednak wchodzę te ostatnie kilkadziesiąt metrów nieco bardziej strome a w połowie spotykam Maćka, który drżącym ze wzruszenia głosem wyznaje, że nie spodziewał się czegoś tak pięknego. Mogą sobie mówić, że chłopaki nie płaczą ale wtedy ta mieszanka – uduchowiony Maciek, skrajne zmęczenie, radość z ujrzenia Gosi…. no po prostu nie dało się inaczej, puściły nerwy.
Jakiś turysta obok mocno się zaniepokoił i pytał czy wszystko ok, bo w tych spazmach brakowało mi powietrza. Uspokoiliśmy go obydwoje, a po wyciszeniu emocji, obeszliśmy wszystko podziwiając widoki z każdej strony szczytu Vinikunka:  Ausangate 6385 m ze swoimi ośnieżonymi zboczami, cała droga od parkingu po szczyt, kolorowe zbocza ciągnące się wzdłuż drogi, które dopiero teraz widać jak na dłoni, momentami zielona dolina po prawej od drogi i największa atrakcja, dla której tu przybyliśmy mieniące się różnymi kolorami zbocze. Widok niezwykły i nie jedyny na świecie. W kilku miejscach na świecie czapy lodu i śnieg wraz z ocieplaniem się klimatu odsłoniły takie właśnie formacje. Skały zawierają różne minerały, między innymi żelazo i siarkę a co najbardziej niezwykłe, że układają się pasami obok siebie tworząc jakby tęczę. Sądziłem, że wcześniej oglądane zdjęcia są zręcznym fotomontażem, nic bardziej mylnego, tak pięknie namalowała to natura. Smutne jest tylko to, że te widoki to efekt naszej bezmyślnej działalności. Co będzie dalej, czy kiedyś znowu będą tu lód i czapy śniegu?                                                                      Powrót był dość trudny, bo czułem już zmęczenie i wysokość. Gosi trochę szumiało w głowie, bo dłużej przebywała na wysokości 5036 m. Po półtorej godzinie znaleźliśmy się na parkingu. Tam dowiedzieliśmy się, że jeden z naszych uczestników już na dole zemdlał ale fachowa pomoc Maćka szybko postawiła go na nogi. Jeszcze raz dumni spojrzeliśmy w stronę Vinikunki i około południa wyruszyliśmy w drogę powrotną do Cuzco. Późnym popołudniem wyszliśmy za młodymi do baru, gdzie była impreza ale po jednym drinku wróciliśmy aby odpocząć po wyczerpującym dniu.
 

duPiotroskiemne 

3:30, czekamy na busa a tu jakiś balangowicz zasnął w aucie na środku ulicy

Śniadanie w Casa Ausangate

Zanim ruszyliśmy pieszo już takie widoki nas przywitały

Powyżej 4700 śnieg to normalny widok

Taka droga przede mną

Koń wybrał Gosię czy Gosia konia, w każdym razie Gosia jedzie

W dolinie na zielonej trawie pasa się alpaki

Wspinam się wśród takich widoków

Tu dojechała Gosia

Może już jest na szczycie

Z tego samego miejsca co poprzednie zdjęcie tylko w dół. To skupisko to tam gdzie konie kończą bieg.

Widok ze szczytu

Już z Gogą na tle ośnieżonego Ausangate

Ależ ta natura to wymalowała

My i Tęczowa Góra



To żeby nie zapomnieć na jakiej wysokości jesteśmy

Szymon zdobywca

Tęczowa Góra w całej krasie


Ciężko było oderwać wzrok

A może ktoś woli zjechać konno?

Wracając zerknąłem jeszcze raz na szczyt, ale teraz tłok.

 
A to drink postawiony przez właścicieli baru za zbyt długie oczekiwanie na stolik. Cztery osoby naraz piły z kieliszków umocowanych w wywierconych otworach w narcie. 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz