niedziela, 22 maja 2022

22 maja, niedziela - Machu Picchu, pociągiem do Ollantaytambo

 W połowie nocy czułem się nieswojo. Przewracałem się z boku na bok. Wstawałem cicho żeby Gosi nie obudzić i szedłem do toalety aby spojrzeć w lustro jak wyglądam. Żadnych wyraźnych oznak, a jednak coś było nie tak. Chwilę przed 5:00, kiedy to mieliśmy wstać, poczułem, że przestaję panować nad ciałem, którym coraz mocniej wstrząsają drgawki. Gosia widząc to oniemiała.
- co ci jest?
- Goga, nie wiem, ale nie mogę tych drgawek opanować – powiedziałem szczękając zębami.
Gosia przykryła mnie swoją kołdrą, poduszkami, czym się dało. Wszystko to podrygiwało wraz z moim ciałem. Po dziesięciu minutach drgawki się zmniejszyły i nagle ustały. Wstałem z łóżka i wtedy okazało się, że jestem totalnie osłabiony. Trudność sprawiał mi każdy ruch.
Nie mogę tu zostać – pomyślałem – muszę pójść, chociaż dla Gosi.
To jest przecież to miejsce, które od wielu lat inspirowało ją do tej podróży. Ja też chcę to zobaczyć, choćby to miała być ostania rzecz, którą ujrzę w życiu. Zmobilizowałem się. Zaciskając zęby włożyłem ubranie, spakowałem torbę, plecak i zszedłem do recepcji, gdzie zbieraliśmy się przed wyjściem. Zostawiamy bagaże, bierzemy suchy prowiant i przed 6:00 schodzimy 300 metrów poniżej naszego hotelu, skąd autokarem jedziemy pod bramę wejściową trasy wiodącej do miasta Inków Machu Picchu. Stoimy w długiej kolejce. Chwalę sobie ścisk tu panujący, bo pomaga mi utrzymać się na nogach. W momencie, którym sądziłem, że dłużej nie dam rady kolejka ruszyła. Nie używam do chodzenia kijków, dzisiaj by się jednak przydały ale ze smutkiem przyglądałem się jak co któryś turysta cofa się aby odnieść swoje kijki, bo za bramą nie wolno ich używać. Tylko inwalidom z widocznym kalectwem dawano zezwolenie a moja cierpiętnicza mina nie była dostateczną jego oznaką, więc dwie nogi wraz, jak się później okazało, z dwiema rękami muszą mi wystarczyć. Na płaskich odcinkach robiłem bez zatrzymania 20, 30 kroków, na bardziej stromych po 15 krokach musiałem nawet usiąść. Myślę, że jak byliśmy w 1/3 drogi to grupa cieszyła już oczy pięknym widokiem inkaskiego miasta, tym bardziej, że próbowaliśmy wejść nieco krótszą drogą pod prąd, skąd nieustępliwy porządkowy kazał nam wrócić na sam dół. To by mnie zabiło jak nic a jeszcze niewiele zobaczyłem. Znaleźliśmy inny skrót i wróciliśmy na właściwą trasę. Musiałem faktycznie źle wyglądać, bo jakaś starsza pani zatrzymała się pytając czy wszystko w porządku. Dowlokłem się wreszcie i zobaczyłem na własne oczy to co już tyle razy widziałem w różnych publikacjach i filmach. Zawsze powtarzam, że zobaczyć coś na filmie czy własnoocznie robi różnicę. Niestety widok nie poprawił mi samopoczucia i postanowiłem na jednym z trawiastych tarasów położyć się pod murem. Gosia w tym czasie biegała z aparatem i strzelała niezliczone ilości fotek. Ta fotorelacja jest tylko dzięki niej.
Po kilku minutach usłyszałem nad swoją głową coraz głośniejsze pokrzykiwanie. Otworzyłem oko i ujrzałem na wyższym tarasie porządkowego, który wykrzykiwał, że tutaj nie wolno spać. Kijków nie wolno, jeść nie wolno, spać nie wolno, grać na instrumentach i śpiewać też nie wolno a nasza grupa zdjęcie z transparentem, bo tego też nie wolno, zrobiła dopiero po wejściu na Huayna Picchu, szczyt górujący nad miastem. Na całym obszarze nie ma żadnego kosza na śmieci, więc trzeba je zabierać ze sobą.  Nie będę zamieszczał obszernych opisów, które można znaleźć w internecie, przytoczę tylko kilka ciekawostek. Machu Picchu zbudowano w połowie XV wieku bez użycia jakiejkolwiek zaprawy a szlifowane bloki kamienne dopasowywano z aptekarską wręcz dokładnością. Inkowie do perfekcji opanowali budowę tarasów, na których uprawiano rośliny. Tarasy to majstersztyk inżynierii, ogromne występujące tu opady nie zalewały ich i zapewniały filtrację wód i wykorzystywanie jej do picia. W mieście maksymalnie mieszkało 1000 osób a komunikację zapewniało im 1200 schodów. Choć Machu Picchu znajdowało się zaledwie 100km od stolicy kraju Cuzco, konkwistadorzy nigdy nie dowiedzieli się o jego istnieniu. Powoli schodzimy w dół a przy jednej z większych skał próbowałem tak jak Gosia w 2013 roku z Uluru doładować baterie. Postałem tak kilka chwil ale mocy mi to nie dodało i dalej powłóczyłem nogami aż do wyjścia, gdzie wsiedliśmy w autokar i wróciliśmy do Aguas Calientes. Machu Picchu jest jednym z 7 Cudów Świata a ja bym dołożył jeszcze 8, cud, że udało mi się go zobaczyć i przeżyć. Około 11:00 dowlokłem się do hotelu i natychmiast przyjąłem pozycję horyzontalną na kanapie przy recepcji. To była jedyna rzecz o jakiej w tym momencie marzyłem, położyć się i zasnąć. Do powrotu grupy, która podążała pieszo miałem kilka godzin i była szansa na powrót do żywych. Gosia ten czas wykorzystała na uprawianie schoppingu. Nie zapomniała jednak o swoim schorowanym mężu i przyniosła ogromną porcję rosołu. Zmusiłem się do zjedzenia a był to mój pierwszy posiłek od rana. Nie powiem, ale dobrze mi to zrobiło. O 15:00 odjeżdżamy z tutejszego dworca pociągiem do Ollantaytambo. Myślałem, że tam do hotelu zawiezie nas bus, tymczasem przyszło mi jeszcze drałować dwa kilometry. Jasiek ponoć pukał do nas o umówionej godzinie na kolację, bezskutecznie jednak. Co się rzadko zdarza Piotroskie przedłożyli spanie nad jedzenie.

Nie machoPiotroskie

 









ja wykończony a jeszcze ta ręka na ramieniu

Mina niewyraźna


Pasące się lamy na jednym z tarasów



Podłączenie do ładowarki nic nie dało

Perfekcyjne łączenie bez zaprawy murarskiej




Nawet schodząc musiałem odpoczywać







Takim jechaliśmy rano i z powrotem

W takiej kolejce staliśmy rano

Tu Gosia grasowała jak spałem w hotelu

Jedna ze współczesnych rzeźb inspirowanych sztuką inkaską - Macierzyństwo

W drodze do stacji kolejowej

Zaraz wsiadamy

A by szczyty gór nie oglądać z otwartych okien

Sadząc po uśmiechu Gosi nie zepsułem jej chyba dzisiejszego dnia na Machu Picchu

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz