czwartek, 19 maja 2022

19 maja, czwartek – Zaczynamy Inka Jungle trail, zjazd na rowerach z Abra Malaga , rafting na rzece Urubamba

Kuchnia w hotelu gdzie jemy śniadanie jest na najwyższym piętrze, więc widok na Cuzco ponad dachami jest obłędny. Dzisiaj zaczynamy 5 dniową trasę, tzw. Inka Jungle trail. Do plecaków pakujemy najpotrzebniejsze rzeczy, brudy oddajemy do pralni, główne torby zostawiamy w hotelu i wyruszamy na pierwszy etap tej trasy. Trzy godziny wspinamy się busem na wysokość 4300 m do Abra Malaga skąd dalszą trasę pokonywać będziemy na rowerach. Te jechały z nami na dachu. Jest zimno, około 11 st.C. Dość ciepło się poubieraliśmy a zakładamy jeszcze ochraniacze i kaski. Wybieramy sobie rowery i wysłuchujemy instruktażu. Będziemy prawie cały czas zjeżdżać w dół. Różnica wzniesień to około 2 km na trasie 50 km. Niestety fotorelacja z tego zjazdu jest skromna. Kamerę i aparat musiałem zostawić w busie, który jechał za nami.  zrobiłem tylko jedno zdjęcie telefonem z miejsca w którym raz się zatrzymałem i przez to na dole byłem drugi. Tak jak w narciarstwie zjazdowym waga zawodnika to klucz do zwycięstwa. Tu moja nadwaga to również atut. Tam gdzie większość musiała pedałować aby nabrać prędkości ja śmigałem jak błyskawica. Może to trochę nierozsądne w moim wieku ale musiałem zaufać nieznanemu sprzętowi i wierzyć, że ochraniacze zadziałają w czasie upadku. Nie miałem prędkościomierza ale sądzę, że momentami osiągałem 60 km/h. Najpierw jednak był etap około 20 km, gdzie posłusznie musieliśmy jechać za przewodnikiem. Po krótkim postoju i dalszych instrukcjach, każdy mógł jechać własnym tempem. Wystartowałem jako ostatni. Pożegnałem się z Gosią i już za kilka minut wyprzedzałem wszystkich po kolei. Co rusz przejeżdżałem przez wylewającą się na drogę spływającą ze wzgórz wodę. Tam trzeba było zwolnić dla bezpieczeństwa ale również żeby jak najmniej zmoczyć tyłek. Im niżej zjeżdżałem to robiło się cieplej. Zjeżdżam na stronę dżungli i sceneria zmienia się diametralnie. Wokół robi się kolorowo od tropikalnej roślinności a co chwilę mijam bananowce z ogromnymi liśćmi.  Dojeżdżam do miejsca zbiórki, gdzie już czeka Jola. Okazuje się, że to zaprawiona rowerzystka, która niejedną wyprawę rowerową ma za sobą. Po kilkunastu minutach jesteśmy w komplecie. Podsumowując przejechaliśmy 50 km w czasie poniżej 1 godziny 40 minut i zjechaliśmy w dół 2170 m. Rowery lądują na dachu i możemy jechać do Santa Marii, gdzie będziemy kwaterować i gdzie czeka na nas jeszcze jedna atrakcja. Jemy obiad, przebieramy się i …… przechodzimy szkolenie jak zachować się w pontonie. Będą komendy, do przodu, do tyłu, do środka, na burtę. Byliśmy już z dzieciakami w Turcji na raftingu. Widzę powiększające się oczy Gosi, jak zdaje sobie sprawę, że tamto to była zabawa w porównaniu z tym co nas czeka. Tu trzeba wiosłować droga pani a nie tak jak na spływach, że wioseł można nie brać lub używać ich do odganiania komarów. Rzeka Urubamba nie zamierzała dać nam forów i już za chwilę ja i Jasiek jako, że siedzieliśmy z przodu wzięliśmy na siebie pierwszą falę pod którą się znaleźliśmy. Później już wszyscy dokumentnie byli mokrzy. W pewnym momencie zaklinowaliśmy się bokiem i cały ponton po burty wypełnił się wodą. Aby jej się pozbyć należało wyjść i stanąć na skałach, co nie było łatwe bo nurt koniecznie chciał nas przewrócić. Łapiąc równowagę przykucnąłem i uderzyłem się w kolano. Trochę bolało. Podłoga w pontonie była sznurowana, więc cała woda szybko wypłynęła i można było zająć swoje miejsca, co też w tym nurcie łatwe nie było. Dalej był przystanek i przejście kilkadziesiąt metrów do wodospadu, pod którym siłowaliśmy się ze spadającą wodą. Zrobiłem sobie masaż kolana. Pomogło. Dalszy odcinek już przepłynęliśmy bez większych przygód, chociaż z Jaśkiem co rusz nurkowaliśmy pod fale. 10 km od miejsca gdzie zaczęliśmy czekał na nas samochód, a potem zapakowane na dach pontony i nas zawiózł z powrotem do bazy. Wywiesiliśmy mokre ciuchy z nadzieją, że wyschną do rana i pomaszerowaliśmy do miasta aby zakupić chichę na wieczorną imprezę. Po kolacji co silniejsi zostali, czyli całe męskie towarzystwo i jedna przedstawicielka płci słabej ale ta najsilniejsza. Były tańce i długie rozmowy Polaków. Dzień pełen wrażeń zakończył się późno w nocy.

BikePiotroskiefting

czyż nie piękny widok?


Na przeciwległym wzgórzu widoczny napis

zdjęcie po śniadaniu na tle Cuzco

Jak ten dach wytrzymał?


No co, ja nie dam rady zjechać?

ochraniacze są wszędzie

Jedyne ujęcie ze zjazdu rowerowego   
Dzięki Jaśkowi jest nagranie ze zjazdu.
Gosia jedzie trzecia od końca a ja to ten ostatni co go prawie samochód przejechał


Obiad przed raftingiem

 

Iwona zrezygnowała z tej atrakcji i robi nam zdjęcia

Tak należy zaczepić się nogami żeby nie wypaść


Ostatnie wskazówki

 
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz