czwartek, 8 sierpnia 2019

7 sierpnia, w drodze powrotnej,Cooper Pedy


7 sierpnia, środa

Od razu przepraszam osoby wrażliwe za pierwsze zdjęcie pod tekstem ale nie mogę tego pominąć. Takie widoki obok licznych zwłok kangurów widuje się również. Ogromne roadtrainy dla bezpieczeństwa nawet nie hamują widząc jakieś zwierzę a szkody sobie wielkiej nie robią, bo mają z przodu specjalne orurowanie tzw. bullbar. Wróćmy jednak do poranka. Gosia obudziła się po dziesięciu godzinach snu o 6:50, ja natomiast o tej samej godzinie na liczniku miałem siedem. Pominę milczeniem powody, dla których tak się stało, a szczególnie jeden z nich.
Przed nami jednak trudne zadanie, więc wyjeżdżamy z parkingu jak zwykle z rozterką, w którą stronę jechać. Słońce jest jednak naszym sprzymierzeńcem. Jedziemy na południe, słońce z lewej, na wschodzie, więc wszystko ok.
Zadanie polega na odnalezieniu dzikiego zjazdu z Hwy, na którym byliśmy 13 lipca i zrobiliśmy sobie zdjęcia na torach GHANA. Znaleźliśmy wtedy uchwyty mocujące szyny do podkładów, z którymi zrobiliśmy sobie nawet zdjęcia. Zadanie było o tyle trudne, że podobnych zjazdów było wiele. W miejscowości, która poprzedzała to miejsce sprawdziłem zdjęcia z tamtego dnia i na tej podstawie zawęziłem pole poszukiwań do kilku kilometrów. Wytężając uwagę stukrotnie mocniej niż jadąc wieczorem, aby dostrzec kangury, bezbłędnie trafiłem w docelowe miejsce. EUFORIA!  Zabieramy 3 ważące 5 kg uchwyty i zadowoleni jak dzieci ruszamy w dalszą drogę. Z tej radości zapomnieliśmy o dokumentacji fotograficznej.
Kolejny przystanek, to Roadhouse – Cadney Homestad. Kiedy mocowałem się z szyfrowym zamkiem WC, Gosia zwiedzała wnętrza. To przykład na to, że każda taka przystań drogowa w otubacku stara się stworzyć swój indywidualny klimat.
Próbowaliśmy odszukać domniemane miejsce zgubienia portfela. I tak jadąc, 20 km przed Cooper Pedy skręciliśmy w lewo w szutrową drogę, obiecującą punkt widokowy, czyli popularny tutejszy lookout. Po 11 km dotarliśmy do końca drogi i jak wysiedliśmy, szczęki nam opadły. To kolejny przykład, że nie powinno się omijać żadnej wskazówki zjazdu na lookout. Opuściliśmy tego sporo i bardzo żałujemy. Zdajemy sobie sprawę, że nie wszystko można obejrzeć ale zadrapana, mało czytelna tablica informująca o zjeździe skierowała nas w jedno z najpiękniejszych miejsc tej podróży, Kanku/  Breakaways Park Krajobrazowy. Znowu jesteśmy obserwatorami jednych z najstarszych formacji geologicznych na Ziemi. Cały tzw. Red Center, to najstarsze skały jakie można zobaczyć w historii naszej planety i robi to kolosalne wrażenie, że stąpamy np. po dnie pradawnego morza. W tej księżycowej scenerii kręcono Priscillę, królową pustyni i Mad Maxa 3.
No i co najważniejsze dopadliśmy w końcu słynny Dog Fence – najdłuższy płot na świecie 5400 km, biegnący przez Nowa Pd Walię, Quinsland i Australię Pd. Miał chronić owce przed dingo. Najstarsi Australijczycy mówili: no dog fence- no sheep industry, stąd idea stworzenia  takiej bariery. Początkowo powstawał odcinkami, budowany przez indywidualnych farmerów, później pomyślano o połączeniu poszczególnych fragmentów w całość.
Z odległości ok. 20 km dostrzegamy Cooper Pedy! Wykorzystując szutrówkę dobijamy do stolicy odkrywców opali. Tutaj Gosia zamienia złoto na opalizujący kamień i po zakupie 2 markowych południowoaustralijskich win, ruszamy w dalszą drogę - na Adelajdę.
Na nocleg zatrzymujemy się w okolicy słonego jeziora Hart. Spodziewamy się rankiem zapierających dech w piersiach widoków. Pierwszy raz mamy barową, pogodę, która sprzyja spożyciu zakupów z Cooper Pedy.

KanPiotroskieku
 
sorry


Wszystkie konie zwiały













Dog Fence - najdłuższy płot na świecie 5400 km

Cooper Pedy z odległości 20 km



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz