7 sierpnia, środa
Od razu przepraszam osoby
wrażliwe za pierwsze zdjęcie pod tekstem ale nie mogę tego pominąć. Takie
widoki obok licznych zwłok kangurów widuje się również. Ogromne roadtrainy dla
bezpieczeństwa nawet nie hamują widząc jakieś zwierzę a szkody sobie wielkiej
nie robią, bo mają z przodu specjalne orurowanie tzw. bullbar. Wróćmy jednak do
poranka. Gosia obudziła się po dziesięciu godzinach snu o 6:50, ja natomiast o
tej samej godzinie na liczniku miałem siedem. Pominę milczeniem powody, dla których
tak się stało, a szczególnie jeden z nich.
Przed nami jednak trudne
zadanie, więc wyjeżdżamy z parkingu jak zwykle z rozterką, w którą stronę jechać.
Słońce jest jednak naszym sprzymierzeńcem. Jedziemy na południe, słońce z
lewej, na wschodzie, więc wszystko ok.
Zadanie polega na
odnalezieniu dzikiego zjazdu z Hwy, na którym byliśmy 13 lipca i zrobiliśmy
sobie zdjęcia na torach GHANA. Znaleźliśmy wtedy uchwyty mocujące szyny do
podkładów, z którymi zrobiliśmy sobie nawet zdjęcia. Zadanie było o tyle
trudne, że podobnych zjazdów było wiele. W miejscowości, która poprzedzała to
miejsce sprawdziłem zdjęcia z tamtego dnia i na tej podstawie zawęziłem pole
poszukiwań do kilku kilometrów. Wytężając uwagę stukrotnie mocniej niż jadąc
wieczorem, aby dostrzec kangury, bezbłędnie trafiłem w docelowe miejsce.
EUFORIA! Zabieramy 3 ważące 5 kg uchwyty
i zadowoleni jak dzieci ruszamy w dalszą drogę. Z tej radości zapomnieliśmy o
dokumentacji fotograficznej.
Kolejny przystanek, to
Roadhouse – Cadney Homestad. Kiedy mocowałem się z szyfrowym zamkiem WC, Gosia
zwiedzała wnętrza. To przykład na to, że każda taka przystań drogowa w otubacku
stara się stworzyć swój indywidualny klimat.
Próbowaliśmy odszukać
domniemane miejsce zgubienia portfela. I tak jadąc, 20 km przed Cooper Pedy
skręciliśmy w lewo w szutrową drogę, obiecującą punkt widokowy, czyli popularny
tutejszy lookout. Po 11 km dotarliśmy
do końca drogi i jak wysiedliśmy, szczęki nam opadły. To kolejny przykład, że
nie powinno się omijać żadnej wskazówki zjazdu na lookout. Opuściliśmy tego
sporo i bardzo żałujemy. Zdajemy sobie sprawę, że nie wszystko można obejrzeć
ale zadrapana, mało czytelna tablica informująca o zjeździe skierowała nas w
jedno z najpiękniejszych miejsc tej podróży, Kanku/ Breakaways Park Krajobrazowy. Znowu jesteśmy
obserwatorami jednych z najstarszych formacji geologicznych na Ziemi. Cały tzw.
Red Center, to najstarsze skały jakie można zobaczyć w historii naszej planety
i robi to kolosalne wrażenie, że stąpamy np. po dnie pradawnego morza. W tej
księżycowej scenerii kręcono Priscillę,
królową pustyni i Mad Maxa 3.
No i co najważniejsze
dopadliśmy w końcu słynny Dog Fence – najdłuższy płot na świecie 5400 km,
biegnący przez Nowa Pd Walię, Quinsland i Australię Pd. Miał chronić owce przed
dingo. Najstarsi Australijczycy mówili: no
dog fence- no sheep industry, stąd idea stworzenia takiej bariery. Początkowo powstawał
odcinkami, budowany przez indywidualnych farmerów, później pomyślano o
połączeniu poszczególnych fragmentów w całość.
Z odległości ok. 20 km
dostrzegamy Cooper Pedy! Wykorzystując szutrówkę dobijamy do stolicy odkrywców
opali. Tutaj Gosia zamienia złoto na opalizujący kamień i po zakupie 2
markowych południowoaustralijskich win, ruszamy w dalszą drogę - na Adelajdę.
Na nocleg zatrzymujemy się w
okolicy słonego jeziora Hart. Spodziewamy się rankiem zapierających dech w
piersiach widoków. Pierwszy raz mamy barową, pogodę, która sprzyja spożyciu
zakupów z Cooper Pedy.
KanPiotroskieku
Wszystkie konie zwiały |
Dog Fence - najdłuższy płot na świecie 5400 km |
Cooper Pedy z odległości 20 km |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz