czwartek, 1 sierpnia 2019

29 lipca, Drugi dzień w Litchfield NP i Darwin


29 lipca, poniedziałek Drugi dzień w Litchfield NP i Darwin

Wcześnie wstajemy, korzystamy z toalet, które tutaj na kempingu są i do tego czyściutkie i wyruszamy na dalszą eksplorację Parku Litchfield. Kolejne kąpiele w cudownej scenerii wodospadów, spacery wyznaczonymi trasami i podziwianie roślinności oraz różnej wielkości termitier. Udało się też „upolować” motyla, który zastygł na sekundę dość blisko na jednej gałązce. Jest tu również niska palma Cykada, która w środku rozchylonych gałązek ma owoce wyglądające jak jakiś włochaty pająk o kilkunastu oczach lub trujące grzyby. Korzystamy z ostatniej kąpieli w małej rzeczce i ruszamy w stronę Darwin. Niestety nie tak łatwo ominąć niektóre atrakcje. A to pożar przy drodze, a to termitiera magnetyczna do której tym razem mogliśmy podejść. Wybraliśmy inną drogę wyjazdową z parku, która rozpoczynała się 17 kilometrowym odcinkiem szutrowym. Taka mała atrakcja. Do Darwin mamy 170 km. Wymyśliliśmy aby najpierw podjechać do stacji końcowej Ghana. Tablice kierowały nas na pasażerski terminal a kiedy dotarliśmy naszym oczom ukazał się niewielki budynek, zamknięty zresztą. Pociąg rusza stąd w środy i soboty a dzisiaj jest poniedziałek. Tego dowiedzieliśmy się z Internetu, bo żadnej informacji na stacji nie ma. Cena za przejazd na trasie Darwin – Adelajda zwykłą klasą Red Kangoroo to trochę ponad 2000 AUD. Są jeszcze dwie wyższe klasy Gold i Platinum, ale ceny są tam już kosmiczne. Pociąg ma podczepione również platformy, którymi pasażer może sobie przewieźć na całym 3000 tys. odcinku swoje auto. Ile to kosztuje niestety nie wiem. Podróż trwa dwie doby. Słońce chyli się ku zachodowi, więc szukamy dobrego miejsca do obserwacji. Tu jest okazja zobaczenia jak ogromna czerwona tarcza wpada do morza (widok nasuwa skojarzenia z flagą aborygeńską z żółtym słońcem na czerwono-czarnym tle). Tak, tak, to nie pomyłka, Darwin leży nad Morzem Timora. Niestety kąpiel tu jest dość ryzykowna. Od listopada do maja pływają tu malutkie meduzy tzw. osy morskie i są bardzo niebezpieczne. Otarcie się o ich długie na półtora metra czułki może być śmiertelne. Teraz ich nie ma, ale są tu inne, bardziej niebezpieczne stwory – krokodyle różańcowe. To największy gatunek tych gadów, które polubiły właśnie słoną wodę. Dochodzą do 8 metrów długości, więc schrupanie człowieka to dla takiego olbrzyma pestka. Postanowiliśmy jednak zaryzykować i zamoczyliśmy nogi. Oczywiście pojedynczo, jedno z nas bacznie obserwowało wodę. Później zajęliśmy miejsce jak wielu innych na pięknym trawniku i w oczekiwaniu na zachód słońca rozegraliśmy partyjkę kości, którą jak zwykle wygrała Gosia. Widok zachodu słońca osłodził mi jednak smak przegranej. Po ciemku rozpoczęliśmy poszukiwanie miejsca na nocleg. Znaleźliśmy parking przy jakimś stadionie i nie zdziwiłbym się, gdyby to był ten sam parking co 6 lat temu, bo był bardzo podobny. Sprawdzimy na zdjęciach po powrocie. Jak ucichły już odgłosy jakiegoś treningu i odjechały wszystkie auta, wybraliśmy najciemniejsze miejsce, przerzuciliśmy rzeczy naprzód i zalegliśmy na materacu z tyłu.

Darpiotroskiewin

























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz