czwartek, 8 sierpnia 2019

6 sierpnia, żegnamy Tjoritji


6 sierpnia, wtorek

Spaliśmy na tym samym parkingu co poprzedniej nocy. Dziś było lepiej, bo wczoraj spociłem się jak kot, wyubierany i w zamkniętym śpiworze. Tej nocy spałem nim tylko przykryty. Stąd w stronę Alice Springs mamy tylko dwa wjazdy do interesujących miejsc. Są tam krótkie, niewiele ponad kilometrowe spacery, przy czym pierwszy jak doczytaliśmy dużo później był płatny. To kolejny dowód na to jakim zaufaniem darzy się tutaj turystów. Nikt ciebie nie łapie za ramię przy wejściu, nie kontroluje czy zakupiłeś bilet. Jeśli nawet stwierdzi jego brak to zapyta grzecznie czy nie zapomniałeś. Przypomniała mi się opowieść spotkanego w Yularze Krzysztofa, który po wielu latach przyjechał do Polski i w Krakowie w tramwaju kupił bilet u motorniczego, siadł sobie wygodnie a po minucie został otoczony przez trzech kanarów. Spokojnie pokazał bilet i okazało się, że powinien go skasować. Tłumaczenie, że dwa dni temu wylądował po 35 latach emigracji w kraju i nie było jego intencją jechać bez biletu, skoro go kupił zaskutkowało tylko większą sumiennością w wykonywaniu obowiązków kontrolerów. Prawie siłą wyprowadzili go na najbliższym przystanku i jako, że nie miał polskich dokumentów mandat wyegzekwowali na miejscu. To taka drobna różnica w podejściu do ludzi.
Errata do poprzedniego wpisu. 800 mln lat temu na terenie Gór MacDonella było płytkie, szelfowe morze wielkości Morza Śródziemnego z algami i bakeriami. Dopiero 350 mln lat temu wypiętrzyły się dzięki naporowi na siebie dwóch płyt tektonicznych do wysokości 10 km. Dzisiaj możemy podziwiać już tylko efekty erozji tych olbrzymów ale widoki są zachwycające. Mogą one być również takie ze względu na czystość. Są tutaj jak i na innych trasach przy niektórych tablicach informacyjnych montowane specjalne stalowe pojemniki na pety. Niestety niektórzy będacy w szponach nałogu nie wytrzymują bez papierosa kilkusetmetrowego czy kilkukilometrowego spaceru i o nich też pomyślano. Jedziemy teraz do ostatniego dzisiaj miejsca w Tjoritji czyli Zachodnim Parku Narodowym MacDonella. Po drodze na koniec ścieżki udaje się dojrzeć na skale wallabie, małego, szarego kangurka. Dochodzimy do billabonga powstałego w najgłębszym miejscu wyschniętej teraz rzeki. Przepiękne góry na koniec obdarowują Gosię „złotym” kolczykiem, którego znalazła bez użycia wykrywacza metalu. Zatrzymujemy się jeszcze na chwilę przy malutkiej kałuży, poidełku dla niewielkich ptaszków. Starszy pan długim obiektywem pstryka im zdjęcia a jego żona do Gosi mówi - to muszą być Finch. Na to Gosia z miną doświadczonego ornitologa – Zebra Finch. Pani z uznaniem wydusiła z siebie tylko – o yeah. Wracamy do Alice Springs po drodze podziwiając jeszcze grzbiety górskie oświetlone słońcem. W AS dla odmiany robimy zdjęcie ze wzgórza Anzac jeszcze za dnia. Teraz możemy zauważyć, że od naszej bytności 6 lat temu miasto się troszkę rozrosło. Samo wzgórze uwieńczone jest pomnikiem ku pamięci poległych żołnierzy australijskich w I Wojnie Światowej. Dołożono również na murku okalającym tablice pamiątkowe już z XXI wieku. Z Alice Springs ruszamy na południe zatrzymując się na chwilę w słynnym z portfelowej afery roadhous’ie Erldunda. Stajemy jeszcze na zatankowanie na ostanim roadhouse`ie na terenie Terytorium Północnego, gdzie pod sufitem wisiała cała masa staników. Co się tu czasami musi wyprawiać? Proponowałem Gosi aby dołożyła swój, ale powiedziała, że nie chce się jej iść do auta. 250 km dalej kładziemy się a jest dopiero 21:00. Stwierdzam, że stanik jest na swoim miejscu, a to kłamczucha.

zakłamanewpołowiepiotroskie



Ogromna Gosia i cykada. O sorry odwrotnie.




Pojemnik na niedopałki

Wędrowcy na Larapinta Trail 23o km

Na korze każdy wygrać może


Jest tutaj wallabie


znalezisko Gogi


Widok ze wzgórza Anzac na Alice Springs


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz