30 lipca, wtorek, Darwin
Rano wróciliśmy nad morze
poszukać stoliczka na zrobienie śniadania. Udało się ale tradycyjną partyjkę
kości przerwała wizyta pani z dwoma pieskami. Pogadać się jej widać chciało, bo
z pół godziny opowiadała o sprawach swojej rodziny i o darwińczykach w ogóle. Miejsce
jest na tyle dalekie, że często zamieszkuje się tu jedynie na kilka lat i
później dalej, dokąd fantazja poniesie. Lejtmotywem darwińczyków jest zasada: when you`re in pain take a plane. Odwiedziliśmy
Muzeum Sztuki i Galerię Terytorium Północnego. Większy dział poświęcony był
katastrofalnemu w skutki cyklonowi Tracy, który zrównał niemalże Darwin z
powierzchnią ziemi w wigilię 1974 roku. O 11:00 rozpoczęła się półgodzinna
prelekcja, która ku naszemu rozczarowaniu nie był poparta żadnym pokazem
slajdów ani filmem. Trochę zrozumieliśmy ale nie za wiele. Pan w każdym razie
był świadkiem tej katastrofy, która pozbawiła dachu nad głową 80% mieszkańców
Darwin. Miasto odbudowano w 4 lata! Były też działy przyrodnicze, ze sztuką
aborygeńską i jeden poświęcony ogromnemu krokodylowi Sweetheart, który siał
postrach w pobliskich wodach Morza Timora. Mimo rozsiewanych plotek nikogo nie
zjadł ale atakował łodzie rybackie. Na zdjęciach prezentowano dziury w poszyciu
metalowej łodzi po zębach Sweetheart’a. Zajrzeliśmy do budynku Parlamentu
Terytorium Północnego. Uderzyła nas od razu różnica między herbami Australii i
Terytorium Północnego. W tutejszym brak jest strusia dodatkowo jest orzeł.
Jakby nie patrzeć zasada doboru zwierząt i zaakcentowania progresji jaka mają
symbolizować została utrzymana. Żadne z nich nie potrafi chodzić do tyłu. Jest
tutaj obraz namalowany przez Narrit Jin Marmuru, pierwszego Aborygena, któremu
nadano obywatelstwo australijskie. To dopiero paradoks. Rdzennemu mieszkańcowi
Australii przybysze z dalekiej Europy nadają prawa obywatelskie. W pobliżu
Parlamentu znajduje się fikus, stare drzewo, które zyskało nazwę Drzewo Wiedzy. Przez Darwin przetoczyły się wojny, cyklony i chociaż pobliskie
budowle runęły nie raz, drzewo bez szwanku przetrwało do dzisiaj. Ono po prostu wiedziało, że kataklizm nadejdzie i jak się przed nim uchronić. Esplanada, to
droga ciągnąca się wzdłuż brzegu morza i jest tu park, sporo ciekawych miejsc
do fotografowania pomniki poświęcone odkrywcom tego lądu. Trochę wdychamy
atmosfery tego miejsca, posilamy się i ruszamy do najważniejszego miejsca
naszego tegorocznego wypadu. Kakadu National Park. Dotychczas nie wspomniałem
nic o temperaturze. O ile już w centralnej Australii w ciągu dnia były
temperatury w okolicach 24 do 27st.C to jednak noce były chłodne, nawet 5 do
7st.C. Od miejscowości Tennant Creek 500km
na północ od Alice Springs mamy już ponad 30st.C a nocami około 20.
Zatrzymaliśmy się jeszcze
przed wjazdem do Parku na noc i tam pierwszy raz zaatakowały nas wściekle
komary, o których uciążliwości gdzieś mętnie nas informowano. Zakupiliśmy
przezornie jakiś preparat ale info na opakowaniu nijak się miało do rzeczywistości.
Powinno działać 8 godzin, a po dwóch komary chyba zaczęły go używać jako
przyprawę do naszej krwi. Noc była makabryczna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz