wtorek, 23 stycznia 2018

Tasmania - Zeehan, Strahan, Queenstown

20 stycznia 2018, sobota

Brązowe tablice z białymi napisami informują o wszystkich interesujących miejscach w całej Australii więc i na Tasmanii również. Taką spostrzegliśmy po 40 km z napisem „…..dam….” Skręcamy bo kto wie co nam się dostanie?  Po kilku kilometrach dojechaliśmy do ogromnej tamy, która stworzyła jezioro Macintosh. Brzeg kamienisty a woda ciemna koloru rudego nie zachęcała nawet do moczenia nóg. Przez tamę wiodła wąska droga na której mieścił się jeden samochód ocierając prawie lusterkami o barierki. Mimo tego przed wjazdem przypomnienie dla kierowców o zakazie wyprzedzania. Ha, ha, ha!
Tullah, to kolejne miejsce na naszej trasie. Do lat 60-tych, kiedy to wybudowano drogę była to najbardziej odcięta od cywilizacji miejscowość w całej Tasmanii. Była tu jedynie linia kolejowa o długości 6 mil. Na tablicy informacyjnej można doczytać, że pociąg przejechał po niej 250 tyś. mil. Dzisiaj lokomotywa wygląda niestety nie najlepiej.

Tyle kilometrów przelecieliśmy, przepłynęliśmy i przejechaliśmy a tu masz! dotarliśmy do Łeby. Te wydmy pojawiły się jeszcze przed Strahan i postanowiliśmy sobie po nich pochodzić.
Gosi  ręka uschła i do tego odpadła. Tak to jest jak się na męża podnosi.

W Strahan, jako że sobota dokonaliśmy drobnych zakupów i trochę pospacerowaliśmy po centrum.




Stąd obraliśmy kierunek - plaża nad oceanem.
To właśnie tutaj jest najdłuższa na Tasmanii bo aż 30 kilometrowa. Cała była pusta, dla nas, więc nie odmówiłem sobie kąpieli, a gdzie jestem? to proszę poszukać.


Kierując się takimi tablicami pognaliśmy na Queenstown, miasto górnicze, gdzie wydobywano rudy miedzi. Odwiedzamy zalany szyb kopalniany skąd rozpościerają się piękne widoki z różnokolorowymi skałami.



  Nieopodal jest kolejna atrakcja wodospad Horseteil.
Ogon koń ma dość cienki, bo wody mało ale najciekawsza jest drewniana kładka prowadząca do tarasu widokowego. Że też im się chciało takie coś pobudować.
Zgłodnieliśmy bardzo i nie mogąc znaleźć odpowiedniego miejsca zmuszeni byliśmy dzisiaj jak na obrazie Maneta „Śniadanie na trawie” zjeść kolację na kamieniach.
Przed zadekowaniem się na nocleg poszliśmy jeszcze nad rzekę Franklin na 15 minutowy spacer. Na tej tablicy powyżej informują o trasach kilkudniowych ale my nie mamy tyle czasu.


Nad rzeką jest rozpostarty na linach most dla jednej osoby. Po drugiej stronie jest wejście na te właśnie kilkudniowe trasy ale przed wyruszeniem należy dokładnie wyczyścić buty. No właśnie, z buciorami i to brudnymi tutaj do Parków Narodowych się nie wchodzi a w Polsce, to nawet na salony. A poważnie, chronią w ten sposób florę przed szkodliwą chorobą, która rozprzestrzenia się na tych terenach.
My jednak wróciliśmy aby kilka kilometrów dalej zanocować przy arei piknikowej. Rano się okaże czy nie należy uiścić kilkadziesiąt dolarów za pozostanie w parku. A jest to Franklin & Gordon Wild River National Park.


trzyręczne Piotroskie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz