wtorek, 23 stycznia 2018

Tasmania - Hobart

22 stycznia 2018, poniedziałek

Wreszcie wyciągnąłem wędkę ale biorąc pod uwagę wyniki, chyba tylko po to , żeby zapozować do zdjęcia, a próbowałem w rzece  Derwent, wzdłuż której posuwaliśmy się w stronę Hobart.
Parę kilometrów dalej rzeka obdarzyła nas widokiem stada czarnych łabędzi.
Już w Hobart, szukając parkingu na maksymalną ilość 3 godzin w najniższej cenie, przejechaliśmy całe city wzdłuż i wszerz. W rezultacie zaparkowaliśmy w samym centrum na najdroższym. Mieliśmy jednak blisko do najważniejszych punktów.  Pierwszym był najstarszy hotel w Australii, wybudowany w 1807 r.
O tym budynku bardzo pochlebnie wypowiadał się Lawrence Olivier, to Teatr Królewski,  najstarszy teatr w Australii. Chcieliśmy obejrzeć wnętrze ale trwały próby do musicalu „Mary Poppins”. Wokół jest ogromny plac budowy, gdzie realizuje się plany powiększenia tego kameralnego teatru o obiekt z aluminium i szkła. Biorąc pod uwagę zapał panów robotników ze zdjęcia, szybko to nie nastąpi.
2 km dalej jest jedno z najpopularniejszych miejsc – Salamanca Place, gdzie w pokolonialnych budynkach ulokowano obecnie sklepy z pamiątkami, wyrobami rzemiosła artystycznego, kafejki, galerie sztuki.

W jednej z nich trafiliśmy na zapowiedź wystawy polskiego artysty, mieszkającego na Tasmanii. Dostaliśmy zaproszenie na wernisaż ale w tym dniu będziemy niestety wracali do Melbourne. Poprosiliśmy o przekazanie pozdrowień naszemu rodakowi od Gosi i Szymona ze Szczecina. Przyglądając się temu baniakowi do głowy nam nie przyszło, że służył on kiedyś do wytapiania tłuszczu z waleni, w końcu Hobart zaczynało swoją karierę jako wioska rybacka. *  Hobart słynne jest z regat żeglarskich, szczególnie z wyścigu Sydney-Hobart. Spacerując wzdłuż nabrzeża natknęliśmy się na jedną z wież jurorskich.
Przy budynku Instytutu Morskiego i Badań Antarktycznych  jest popiersie Roalda Amundsena, którego jedynym związkiem z Hobart jest fakt, że tu przypłynął swoim statkiem po zdobyciu Bieguna Południowego i przesłał informację o sukcesie w świat.
  A to jest najlepszy dowód jak barbarzyńskim plemieniem jest człowiek, który doprowadził do całkowitego wyginięcia tego endemicznego gatunku na Tasmanii, jakim był tygrys tasmański. Ślady jego istnienia znaleźliśmy w muzeum, przy którym zaparkowaliśmy. To kilkuminutowy film, nagrany w 1936 r., wypchany tygrys i skóra, którą sfotografowaliśmy.
Funtem nagradzano upolowanie tygrysa dorosłego a pięcioma funtami młodego.
Nie mamy danych, czy płacono za głowę Aborygena ale w całej Tasmanii polowano na nich jak na zwierzęta. Pozostałych z 5000 , 150 Aborygenów wysiedlono na wyspę Flindersa w Cieśninie Bassa a dzięki miękkiemu sercu jednego z decydentów sprowadzono ich na dawne tereny na południe od Hobart, gdzie w 1856 r. ostatnia Aborygenka czystej krwi zmarła, 20 lat po tygrysie tasmańskim.
 Muzeum posiada zbiory botaniczne i odległej historii tych ziem . Cenne i dość powszechne, że podobne muzea w wielu miastach australijskich mają wstęp wolny – walor edukacyjny i popularyzatorski jest istotniejszy od komercji.
Przystań łodzi rybackich i jachtów nieopodal muzeum jest jednocześnie metą regat jachtowych  Sydney - Hobart. Jadąc w stronę Góry Wellingtona, zahaczyliśmy o dzielnice Battery Point z ciekawą kolonialną zabudową.
Mt Wellington, to wzniesienie o wys. 1247 m, do którego wiedzie kręta 20 km droga. Hobart stąd wygląda niesamowicie!




Siedzielibyśmy tam w nieskończoność ale – przegrałem w kości, zaczęło się ściemniać, oziębiło się, nie było miejsca do zanocowania, więc ruszyliśmy na południe. Wjechaliśmy na tereny najlepszych drwali na świecie…..



krótkościętePiotroskie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz