piątek, 26 stycznia 2018

Tasmania - Wielka Wschodnia Droga Oceaniczna

24 stycznia 2018, środa 

Jeszcze jeden znak z diabełkiem a przy okazji przypomniało mi się, że dwukrotnie spotkaliśmy w identycznych niemalże okolicznościach węża tygrysiego. Przed tym jadowitym przedstawicielem gadów przestrzegano w wielu miejscach, zwracając uwagę na szczególną ich aktywność w bieżącym okresie. Pierwszy raz o mało go nie przejechałem jak się wygrzewał na asfalcie ale inteligentnie zwinął się i zmieścił między kołami. Ten był koloru jasnego. Drugi, trzy dni temu również ogrzewał się na drodze ale zauważyłem go wcześniej, i gdy po zatrzymaniu  już miałem wyskoczyć po aparat, z uniesioną głową, patrząc w moją stronę szybko prysnął w krzaki. Ten egzemplarz był czarny, czyli już po linieniu.

Droga oceaniczna, którą się poruszamy na północ cały czas kusi przepięknym kolorem wody, silnie kontrastującym z białym piaskiem plaży. Dajemy się skusić oczywiście i to dwukrotnie. Przed wyjazdem, sprawdzając prognozę długoterminową dla Tasmanii troszkę się martwiliśmy. Przewidywano temperatury około 20o C.  Spotkało nas miłe zaskoczenie w postaci prawie 10 stopni więcej. Woda też jest dość ciepła.
Zatrzymaliśmy się przy starym dość ciekawym moście. Jego barierki są zrobione z ostrych wystających kamieni.

Cały czas mijamy tereny pełne  winnic, sadów, upraw rolniczych, a farmerzy kuszą swoimi produktami lokalnymi, gdzie przykładowo 1 pomidor kosztuje 1 AUD. Jak się dowiedzieliśmy tutejsze szczepy winogron są bardzo cenione w Australii i tam dały początek słynnym uprawom w okolicach Adelajdy w Dolinie Barossa.
Kilometry pokonujemy z wielkim trudem, bo co rusz napotykamy jakiś lookout. Zjeżdżamy więc i podziwiamy  piękne widoki.



Kolejna plaża skusiła nas do wyciągnięcia płetw i masek, które zabieraliśmy bez większego przekonania. To nie była rafa ale falujące wodorosty i egzotyczne ryby prezentowały się dość atrakcyjnie.

Kamienie na brzegu pokryte były jak wykładziną  maleńkimi skorupiakami. Można było po tym chodzić, bo całość była miękka a przede wszystkim chroniła przed poślizgiem. Po 17:00 docieramy do St Helen , gdzie ulice czerwienią się od kwitnących eukaliptusów.

Na przystani spotykamy odjeżdżającego wędkarza, który oznajmia mi smutną wiadomość, że na jutro ma już pełny skład na ryby. Informacja turystyczna jest zamknięta i nikogo więcej nie spotkaliśmy. No cóż, ten prezent urodzinowy nie wypalił.
Nie ryzykujemy pozostania do dnia następnego. Mamy przed sobą jeden dzień, ponad 300 km do Devonport i jakieś jeszcze atrakcje po drodze. Jedziemy aż do zmroku.

bezPiotroskierybne


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz