czwartek, 19 sierpnia 2021

17 sierpnia, wtorek – Pułtusk, Żelazowa Wola, Sochaczew, Rawa Mazowiecka

Dom Polonii w Pułtusku okazał się cichym i wygodnym miejscem noclegu a śniadanie ze stołem szwedzkim palce lizać. Przed odjazdem obeszliśmy zamek wewnątrz i na zewnątrz. Zatrzymaliśmy się na najdłuższym rynku w Polsce i pospacerowaliśmy niedaleko. Odwiedziliśmy Amfiteatr imienia Krzysztofa Klenczona, który w Pułtusku się urodził. Przy jego rzeźbie posłuchaliśmy kilku przebojów Czerwonych Gitar, które snuły się z zamontowanego tam głośniczka. Kontynuujemy wątek muzyczny w naszej podróży, tylko zmieniamy rodzaj muzyki. Kierujemy się do Żelazowej Woli, miejsca urodzenia naszego genialnego kompozytora i pianisty Fryderyka Chopina. Do dworku pięknie pobielonego i odnowionego od wejścia idzie się szeroką alejką wśród krzewów, kwiatów i delikatnych dźwięków utworów Chopina dobiegających z dyskretnie ukrytych tu i tam głośników. Po obejściu wszystkich pomieszczeń i możliwości, dzięki pani kierowniczce, sfotografowania klawiatury zabytkowego fortepianu firmy Erard, wyszliśmy do parku. Właściwie to  przepięknie pomyślane i zadbane arboretum z ogromną ilością drzew, krzewów i kwiatów, ze ścieżkami wijącymi się pomiędzy równo przystrzyżonymi żywopłotami. W centrum parku jest staw z pięknymi liliami wodnymi, nad którym pochylona stoi stara wierzba. Z pewnością jako dużo mniejsze drzewo pamięta młodego Fryderyka, który mieszkając już z rodzicami w Warszawie spędzał tu wiele czasu latem. Nad przepływającą przez park Utratą przerzucone są dwa mostki, dzięki którym można się przechadzać po obu stronach rzeczki. Jest tutaj tak cudownie, że nie chce się wychodzić. Trzeba jednak i po ponad dwóch godzinach ruszamy do Sochaczewa. Po drodze chcieliśmy odwiedzić zamek w Łowiczu. Wpisaliśmy adres z przewodnika i dojechaliśmy do miejsca, gdzie nawet zatrzymać się nie było jak. Zapytaliśmy jakiegoś tubylca więc skierował nas do miejsca, skąd pieszo przedzieraliśmy się przez łąkę pełną pokrzyw w nadziei, że za chwilę ukarzą nam się ruiny zamku. Niestety nic tam nie było i wróciliśmy do auta zniechęceni a przede wszystkim poparzeni pokrzywami. W Sochaczewie natomiast bez żadnych problemów znaleźliśmy ruiny książęcego zamku. Pięknie zrewitalizowane , z oświetlaną wieczorami ścieżką dla inwalidów i nowymi schodami z zamontowanym monitoringiem terenu; nie ustrzegł się niestety przed wandalamii. Wykorzystali miejsca poza widokiem kamer i zniszczyli całą niemalże sieć lamp oświetlających ceglane ostańce z wewnątrz i zewnątrz. Trzeba sobie tylko wyobrazić jak piękny to byłby obraz wieczorem. Można oburzać się, rzucać przekleństwami i załamywać ręce nad zdegenerowanymi społecznie elementami i czekać cierpliwie na lepsze czasy.

Ostatnim dzisiejszego dnia jest zamek biskupi w Rawie Mazowieckiej. Ten osiągnęliśmy z niejakim trudem w skutek zamieszczenia błędnego adresu w przewodniku. Zamiast do zamku nawigacja zaprowadziła nas do muzeum. W promieniach popołudniowego słońca zamek wraz z fragmentami murów obronnych zaprezentował się pięknie. Wejście na wieże ze względu na późną porę było wykluczone. Najwyższy czas ruszyć w poszukiwaniu miejsca na posiłek i nocleg. Udało się coś znaleźć, ale w tym regionie naszego pięknego kraju nie jest o to łatwo, a tablice informujące o leśnych parkingach tutaj chyba są nieznane.  Jeszcze przed zapadnięciem zmroku Gosia po kilkuminutowym spacerze w lesie przyniosła podgrzybka, prawdziwka i kilka kurek. Rano spróbujemy znaleźć więcej kurek i może będzie na smakowitą jajecznicę?

 

jajePiotroskie
























 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz