Część pochłoniętych kalorii przy śniadaniu spalamy
podchodząc do zamku Lipowiec w Babicach, które to Babice przez jakiś czas dla
Gosi były podkrakowskim lotniskiem. Jedna literka a taka różnica. Niestety
zamek zastaliśmy zamknięty na cztery spusty. Obeszliśmy ruiny dookoła. Z
trudnością znalazłem miejsce do zrobienia zdjęcia, wszędzie drzewa. Dzisiaj
postanowiliśmy zwiedzać zamki na chybił trafił. Wybieraliśmy te, które na mapie
były w miarę blisko. Cyk, i jesteśmy w Rudnie na zamku Tenczyn. Przy zakupie
biletów już się ucieszyliśmy, będzie zwiedzanie z przewodnikiem. Ubiór z epoki
pan ma ale zmartwiła nas książka w rękach. Kiedyś podłączyliśmy się do jakiejś
polskiej wycieczki, bodaj we Włoszech i trafiliśmy na takiego przewodnika z
książką - po kilku minutach wycofaliśmy
się zniesmaczeni. Tutaj z minuty na minutę usta się nam otwierały z podziwu.
Pan przewodnik za pomocą umieszczonych w książce rycin ilustrował swoją
opowieść. Zatrzymaliśmy się tylko w trzech miejscach i przeszliśmy zaledwie 70,
80 metrów ale tyle dowiedzieliśmy się na temat tego zamku, że mimo iż zostały z
niego ruiny, oczami wyobraźni widzieliśmy basteje, wieżę bramną, krużganki,
barbakan, mury obronne i wszystko w najlepszym stanie, a wśród tego
przechadzających się, białogłowy i rycerzy w zbrojach. Niestety, 40 minut
minęło w mgnieniu oka a jeszcze chciałoby się posłuchać. Zatrzymaliśmy jeszcze
chwilę przewodnika i zadaliśmy pytanie - dlaczego zamek nazywa się Tenczyn mimo
iż nazwa pochodzi od właścicieli, rodu Tęczyńskich?
Tak to ewoluowało, że przez lata ustaliła się nazwa nie przez „ę” a „en”. W
trakcie tej odpowiedzi przyszedł mi pomysł, że poprawniej było wypowiedzieć nazwę zamku przez obcokrajowców,
z którymi Tęczyńscy mieli liczne kontakty - właśnie Tenczyn, która brzmiała
bliżej naszego Tęczyn. Prawdy nie dowiemy się chyba nigdy ale moja wersja
zainteresowała pana przewodnika. Padło pytanie skąd takie zainteresowanie
zamkiem. Pan wskazał za siebie i powiedział: Trzy kilometry stąd mieszkałem
i jako dziecko wciąż patrzyłem w stronę ruin zamkowych. Fascynowały mnie. Już w
szkole zadałem pytanie pani od historii, czy coś może mi o zamku powiedzieć?
Wiedziała tylko, że był domem księżniczki i księcia, a później zniszczyli go
Szwedzi. Wtedy przyrzekłem
sobie, że dowiem się ile będę mógł, bo to trochę wstyd mieszkać tu obok i nie wiedzieć nic. Zaraziłem tym
rodzinę i po wielu latach wręcz wyżebrałem dotację od samorządu oraz
dofinansowanie z ministerstwa kultury. Nieskromnie powiem, że gdyby nie to,
ruiny zupełnie by zniszczały. Rozgadaliśmy się trochę a tu kiwają na pana,
bo zaraz ma zacząć się średniowieczna inscenizacja. Program trwał 20 minut i
przedstawiła go grupa rekonstrukcyjna złożona z członków rodziny, która należy
do Stowarzyszenia Ratuj Tenczyn. To niezwykli pasjonaci zafascynowani epoką
średniowieczną i bardzo zaangażowani w odbudowę fragmentów zamku Tenczyn.
Książka, którą posługiwał się przewodnik, to autorska publikacja jednego z
członków stowarzyszenia i z jej sprzedaży zasilana jest kasa stowarzyszenia, bo
bez tego trudno byłoby chociażby uszyć wcale nietanie stroje dla występujących.
Przed odjazdem na „Polanie
kawa” popijamy małą czarną i
napawamy oczy widokiem zamku. Obieramy kierunek Chudów - w drogę! Po godzinie jazdy ukazuje się nam
tablica prowadząca do zabytkowej kopalni Guido. Niedawno byli tam Balbina z
Tomkiem. Zachęcali aby zajrzeć. Skręcamy, to tylko 3 km. Niestety z biegu nie udało
się nas wcisnąć do żadnej grupy. Może innym razem. Przy zamku w Chudowie
trafiamy na festyn. Zapachy nęcą niemiłosiernie. Próbujemy różnych
smakowitości, a to kiełbaska, pasztet, który nawet zakupiliśmy. Na szczęście
nie przyjmują płatności kartą. Trafiliśmy jednak na stoisko z kawą. Młodzi
ludzie, z pewnością po kursach baristycznych tak interesująco opowiadali o
sprzedawanych przez siebie ziarnach, że zakupiliśmy dwa różne opakowania kaw.
Jedna z Brazylii, druga z Rwandy. Pachną niesamowicie. Przed odjazdem jako, że
to pora obiadu serwujemy sobie żarełko. Gosia nie potrafi się oprzeć i zamawia
pierogi ruskie ja natomiast poszedłem w tradycyjne danie – zraz zawijany z
kluskami śląskimi. Co ja tam będę opisywał. Tak się rzuciłem, że prawie zdjęcia
bym nie zrobił gdyby nie Gosi interwencja.
Jedziemy
w stronę domu i wyznaczamy kolejny zamek w Krapkowicach. Mamy prawie 100km.
Dojeżdżamy tam przed 18:00. Pogoda się trochę popsuła. Wyskakuję tylko z auta
na szybką fotkę i ruszamy dalej. Tym razem padło na Rogów Opolski. To rzut
beretem stąd. Lekki półmrok potęguje zachmurzenie ale mimo tego udaje się
jakieś fotki zrobić. Oczywiście wszystko zamknięte. Przy wejściu jednak
trafiamy na pana ………… przewodnika. A jakże. Wyszedł na sekundę po coś do auta a
poświęcił nam 20 minut. Na koniec żartem stwierdził, że więcej nam za darmo nie
powie i zaprosił w przyszłości do odwiedzenia zamku. Zachęcił do małego
spacerku, dzięki któremu mogliśmy zobaczyć cały zamek z dystansu i jakby fosę,
która jest starorzeczem Odry. Niedawno, po tych ogromnych opadach ta niby fosa
zapełniła się wodą, w której taplały się ogromne ryby .
10km
dalej odwiedzamy ostatni na tegorocznej trasie zamek w Prószkowie, a obecnie
dom opieki społecznej. Z parkingu gdzie stanęliśmy widzimy tylko front renesansowej
budowli z XVI wieku. Jest dokładnie 18:30, kiedy pstrykam ostatnie zdjęcie.
Prawie
300km dalej jest około 23:00 i uzgadniamy, że nocujemy jeszcze na trasie. Gosia
odszukuje na mapie zaznaczone rok temu miejsce parkingowe. Zjeżdżamy z S3 kilka kilometrów w stronę Wolsztyna i tam
lokujemy się na noc. Jesteśmy przed Świebodzinem i do domu mamy około 200km.
W nocy
coś zaczęło kapać mi na twarz. Okazało się, że po osłonie wepchniętej w otwór
uchylonej szyby spływają mi na twarz krople deszczu. Na zewnątrz lało. Przy
dźwiękach dudniącego o dach deszczu przespaliśmy jeszcze trochę a około 9:00 na
leżąco przenosiliśmy wszystko z przednich siedzeń do tyłu. Kiedy skończyliśmy
wysiedliśmy z auta i zajęliśmy miejsca z przodu. Niestety trochę mokrzy. Jazda
w strugach deszczu nie należy ani do przyjemnych ani bezpiecznych. Gdzieś na
wysokości Gorzowa Wielkopolskiego minęliśmy granicę frontu i wjechaliśmy jakby
do innego świata. Niebieskie niebo, białe chmury, słońce i tak aż do Turkusowej
Polany gdzie byliśmy trochę po 12:00 ale już 23 sierpnia w poniedziałek.
koniePiotroskiec