poniedziałek, 29 lipca 2019

26 lipca w drodze na północ


26 lipca, piątek

Za długo pospać się nie dało, bo to przecież lookout a nie kamping i co chwilę słychać było parkujące auta, trzask drzwi i rozmowy zachwyconych widokiem Mt. Connor turystów. Jak podjechał autokar z Chińczykami daliśmy za wygraną i wstaliśmy. Góra faktycznie prezentuje się okazale i może zmylić niejednego. Z górki powyżej widok jest jeszcze piękniejszy a rozpoznaliśmy ją z naszego zeszłorocznego przystanku busika w drodze do Uluru z Kings Canion. Mt. Connor jest teraz dostępna jedynie poprzez wykupienie wycieczki autem 4WD. Teren jest prywatny i obecnie właściciel żyje ze sprzedaży pozwoleń na wjazd. Kupił za nieduże pieniądze ogromny obszar wraz ze znajdującą się na nim górą na początku lat 80-tych. Najpierw coś tam uprawiał, później zajął się hodowlą bydła i owiec a obecnie żyje z turystyki.

Po 100 km osiągnęliśmy Stuart Hwy i roadhouse  Erldunda, gdzie kilka dni temu rozpoczęła się nieszczęsna, choć zakończona happy end’em akcja „zaginiony portfel”. Wtedy siadłem nawet obok rok wcześniej strojonego pianina – pianoli ale głowę miałem czym innym zajętą. Dzisiaj spełniam mój plan ponownego nastrojenia tego instrumentu. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że charakterystyczne dźwięki dostrajanych strun zwabiły jednego osobnika, którym okazał się nie kto inny, jak stroiciel. David, nieco starszy ode mnie, jest jeszcze czynnym stroicielem z Melbourne. Spotkanie innego stroiciela uznał za niezwykły fakt, który nigdy wcześniej na urlopie mu się nie zdarzył. Powiedziałem mu, że mi już dwa razy i to właśnie w Australii. Sześć lat wcześniej, przy niedoszłym zachodzie słońca na Uluru i drugi dzisiaj. Jeszcze mocniej się zdziwił. Podał mi swój nr telefonu, zrobiliśmy sobie fotkę i zająłem się strojeniem ostatnich dźwięków. Okazało się, że obok jest ciekawa atrakcja. Można karmić strusie. Ta czynność może być trochę bolesna, bo dziób takiego niemałego ptaszka czasem mocniej uderzy w rękę niż trzeba. Krew się jednak nie polała a i karmiąca i karmieni byli bardzo zadowoleni. Coś wierszem zacząłem pisać…. Do Alice Springs mamy 220 km. Gosia doczytała, że kilka kilometrów przed AS jest muzeum transportu. Zajechaliśmy tam i owszem zajrzeliśmy do wagonu starego „Ghana” ale szkoda było jednak wydawać 30 dolców na tę ekspozycję. W samym mieście zatankowaliśmy jedynie, zrobiliśmy drobne zakupy spożywcze i zostawiając sobie ewentualne atrakcje na drogę powrotną ruszyliśmy dalej na północ.. Przejechaliśmy około 400 km i zatrzymaliśmy się już po zmroku na jednym z parkingów na noc.

dobrze nastrojone Piotroskie
Mt. Connor

Płot wyznaczający własność prywatną


Dwóch stroicieli w Outback'u













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz