24 lipca, środa
Pobudka 5:40. Poranna toaleta, przerzucenie wszystkich betów
na tył i bez śniadania ruszamy z kampingu w stronę Uluru. Park otwierają o 6:30
i kilka minut przed, meldujemy się na bramkach. Lewa nitka jest dla tych z
biletami, więc zajmujemy prawą, która okazuje się dużo szybsza. Niestety nie ma
zniżki dla 60+ i kupujemy dwa za 50 dolarów na trzy dni. Zresztą innych nie
sprzedają. Jest jeszcze ciemno i kierując się za innymi autami po 15
kilometrach dojeżdżamy do miejsca, skąd oglądać mamy wschód słońca. Widowisko ma
się zacząć 7:18. Niebo lekko jaśnieje, my ustawiamy się przy samym ogrodzeniu a
ja wystawiam kamerę za, aby nikt jej nie potrącił i nie wszedł w kadr. Nagrywam
film poklatkowy, na którym później będzie można obejrzeć cały wschód słońca w
dwie minuty. Ludzie rozpierzchli się po całym terenie wybierając dla siebie
najdogodniejsze miejsca do obserwacji. Gosia poszła gdzieś wyżej na platformę
widokową i tam została aż do końca. Ja zająłem się pstrykaniem zdjęć, długim
obiektywem sięgając oddaloną 44 km od Uluru drugą atrakcję tego parku, formację
skalną Kata Tjuta. Kilka zdjęć z porannej sesji zamieszczam na końcu. Tu w
Australii jest teraz zima więc punkty wschodu i zachodu słońca są przesunięte
mocno na północ, co widać na zdjęciach. Najbardziej oświetlona jest
północno-wschodnia ściana Uluru. Cała ściana którą widać na zdjęciu jest
oświetlona o wschodzie tylko tutejszym latem.
Na terenie parku jest sporo miejsc piknikowych, więc
nietrudno było znaleźć nam miejsce na śniadanie. Po nim ruszyliśmy do Kata
Tjuta, gdzie zaplanowaliśmy przejście 7,6 km drogą o pięknej nazwie Valley of
Winds. Od początku trasy towarzyszyły nam cudowne widoki czerwonawych kopuł na
tle niebieskiego nieba. Tych owalnych wzniesień z których najwyższe mają ponad
500 metrów jest tu 36. Ścieżka wije się wśród niewielkich drzew i krzewów
prowadząc często po łagodnych skalnych zboczach. Wznosi się i opada a w
bardziej stromych odcinkach tworzy naturalne lub sztucznie zrobione schody.
Trochę dajemy sobie w kość, bo do tej pory tylko siedzieliśmy. Momentami przy
podejściach sapiemy jak lokomotywy. Pod koniec zaczynamy odczuwać trudy tej
wyprawy w biodrach i kolanach. Przestajemy siadać w czasie przerw, bo coraz
trudniej nam wstać. Chyba zacznę biegać wokół pianin podczas strojeń dla podniesienia kondycji. Udaje nam
się zaobserwować tutejszego wróbelka. Jest prawie identyczny, tylko bardziej
zielonkawy i ma czerwony dziubek. To Zebra Finch. Do auta doszliśmy już prawie powłócząc nogami.
Postanawiamy ruszyć kilka kilometrów w stronę Australii Zachodniej. Asfalt
kończy się po około 12 km i zaczyna się droga szutrowa. Jedziemy nią jakieś 3
km i zawracamy w stronę parku. Ciekawostką jest to, że jeśli ktoś przyjedzie z
tej lub innej strony taką drogą to nie płaci za wjazd do parku. Mała to jednak
oszczędność jeśli pokonało się 1500 km australijskich bezdroży. Widok na Kata
Tjuta jest stąd super. Odnajdujemy na poboczu ślady bytności popularnego na
tych terenach zwierzęcia a jakiego proszę rozpoznać po odchodach na zdjęciu.
Jest około 16:00 ruszamy więc z powrotem do Uluru na zachód słońca. Parking był
przepełniony a część zajęła miejsca na dachach swoich pojazdów. Inni rozłożyli
sobie stoliki, popijali winko a kilku turystów rozstawiło nawet grille, które
roznosiły zapach pieczonych smakołyków. Nas jednak to nie ruszało, bo pół
godziny wcześniej kolacjowaliśmy. Mimo tłoku nie mieliśmy trudności ze
znalezieniem miejsca przy ogrodzeniu. Zachód zaczął się około 18:00. To widowisko było już bardziej spektakularne
niż poranne. Słońce oświetliło Świętą Górę Aborygenów w całości. I to jest
obraz dla którego znaleźliśmy się tutaj po raz trzeci. Poprzednimi razy zarówno
w 2013 jak i w zeszłym roku słońce nas zawiodło. Pół godziny później jechaliśmy
w długim ogonku samochodów które wszystkie karnie opuszczały park. Tutaj na noc
nie można zostać i służby tego mocno pilnują.
W miejscowości Yulara odwiedzamy shopping center a w jednym
ze sklepów spotykamy polską parę nieco starszą od nas. Ewa i Krzysztof
wyemigrowali z Polski w 1980 roku i mieszkają w Melbourne. Wykupili sobie
wycieczkę pięciodniową z przelotem, autokarem, noclegami i wyżywieniem. Chwilkę
rozmawiamy i żegnamy się życząc wzajemnie wielu wrażeń. Wracamy na kemping i
zmordowani dzisiejszym dniem padamy w naszym Nissanie.
Ulupiotroskietjuta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz