niedziela, 28 lipca 2019

24 lipca w Parku Uluru i Kata Tjuta


24 lipca, środa

Pobudka 5:40. Poranna toaleta, przerzucenie wszystkich betów na tył i bez śniadania ruszamy z kampingu w stronę Uluru. Park otwierają o 6:30 i kilka minut przed, meldujemy się na bramkach. Lewa nitka jest dla tych z biletami, więc zajmujemy prawą, która okazuje się dużo szybsza. Niestety nie ma zniżki dla 60+ i kupujemy dwa za 50 dolarów na trzy dni. Zresztą innych nie sprzedają. Jest jeszcze ciemno i kierując się za innymi autami po 15 kilometrach dojeżdżamy do miejsca, skąd oglądać mamy wschód słońca. Widowisko ma się zacząć 7:18. Niebo lekko jaśnieje, my ustawiamy się przy samym ogrodzeniu a ja wystawiam kamerę za, aby nikt jej nie potrącił i nie wszedł w kadr. Nagrywam film poklatkowy, na którym później będzie można obejrzeć cały wschód słońca w dwie minuty. Ludzie rozpierzchli się po całym terenie wybierając dla siebie najdogodniejsze miejsca do obserwacji. Gosia poszła gdzieś wyżej na platformę widokową i tam została aż do końca. Ja zająłem się pstrykaniem zdjęć, długim obiektywem sięgając oddaloną 44 km od Uluru drugą atrakcję tego parku, formację skalną Kata Tjuta. Kilka zdjęć z porannej sesji zamieszczam na końcu. Tu w Australii jest teraz zima więc punkty wschodu i zachodu słońca są przesunięte mocno na północ, co widać na zdjęciach. Najbardziej oświetlona jest północno-wschodnia ściana Uluru. Cała ściana którą widać na zdjęciu jest oświetlona o wschodzie tylko tutejszym latem.
Na terenie parku jest sporo miejsc piknikowych, więc nietrudno było znaleźć nam miejsce na śniadanie. Po nim ruszyliśmy do Kata Tjuta, gdzie zaplanowaliśmy przejście 7,6 km drogą o pięknej nazwie Valley of Winds. Od początku trasy towarzyszyły nam cudowne widoki czerwonawych kopuł na tle niebieskiego nieba. Tych owalnych wzniesień z których najwyższe mają ponad 500 metrów jest tu 36. Ścieżka wije się wśród niewielkich drzew i krzewów prowadząc często po łagodnych skalnych zboczach. Wznosi się i opada a w bardziej stromych odcinkach tworzy naturalne lub sztucznie zrobione schody. Trochę dajemy sobie w kość, bo do tej pory tylko siedzieliśmy. Momentami przy podejściach sapiemy jak lokomotywy. Pod koniec zaczynamy odczuwać trudy tej wyprawy w biodrach i kolanach. Przestajemy siadać w czasie przerw, bo coraz trudniej nam wstać. Chyba zacznę biegać wokół pianin podczas strojeń dla podniesienia kondycji. Udaje nam się zaobserwować tutejszego wróbelka. Jest prawie identyczny, tylko bardziej zielonkawy i ma czerwony dziubek. To Zebra Finch. Do auta doszliśmy już prawie powłócząc nogami. Postanawiamy ruszyć kilka kilometrów w stronę Australii Zachodniej. Asfalt kończy się po około 12 km i zaczyna się droga szutrowa. Jedziemy nią jakieś 3 km i zawracamy w stronę parku. Ciekawostką jest to, że jeśli ktoś przyjedzie z tej lub innej strony taką drogą to nie płaci za wjazd do parku. Mała to jednak oszczędność jeśli pokonało się 1500 km australijskich bezdroży. Widok na Kata Tjuta jest stąd super. Odnajdujemy na poboczu ślady bytności popularnego na tych terenach zwierzęcia a jakiego proszę rozpoznać po odchodach na zdjęciu. Jest około 16:00 ruszamy więc z powrotem  do Uluru na zachód słońca. Parking był przepełniony a część zajęła miejsca na dachach swoich pojazdów. Inni rozłożyli sobie stoliki, popijali winko a kilku turystów rozstawiło nawet grille, które roznosiły zapach pieczonych smakołyków. Nas jednak to nie ruszało, bo pół godziny wcześniej kolacjowaliśmy. Mimo tłoku nie mieliśmy trudności ze znalezieniem miejsca przy ogrodzeniu. Zachód zaczął się około 18:00.  To widowisko było już bardziej spektakularne niż poranne. Słońce oświetliło Świętą Górę Aborygenów w całości. I to jest obraz dla którego znaleźliśmy się tutaj po raz trzeci. Poprzednimi razy zarówno w 2013 jak i w zeszłym roku słońce nas zawiodło. Pół godziny później jechaliśmy w długim ogonku samochodów które wszystkie karnie opuszczały park. Tutaj na noc nie można zostać i służby tego mocno pilnują.
W miejscowości Yulara odwiedzamy shopping center a w jednym ze sklepów spotykamy polską parę nieco starszą od nas. Ewa i Krzysztof wyemigrowali z Polski w 1980 roku i mieszkają w Melbourne. Wykupili sobie wycieczkę pięciodniową z przelotem, autokarem, noclegami i wyżywieniem. Chwilkę rozmawiamy i żegnamy się życząc wzajemnie wielu wrażeń. Wracamy na kemping i zmordowani dzisiejszym dniem padamy w naszym Nissanie.

Ulupiotroskietjuta















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz