17.07.2019 Melbourne
Podróż i sprawy auta w
Melbourne
Kolejną podróż rozpoczęliśmy
w sobotę 13 lipca o 9:48, ale koleją. Ta, z kilkunastominutowym opóźnieniem, w
co potomnym za kilka lat trudno będzie uwierzyć, po ponad ośmiu godzinach
dowiozła nas na dworzec Warszawa Centralna. Kuzyn Marcin ugościł nas i odwiózł
następnego ranka na lotnisko. Wylot może wielu wydawać się zwyczajną procedurą,
ale nie tym razem. Odprawiłem się on line poprzedniego wieczora i gdyby nie
drobny błąd przy wyborze miejsc, szybko bylibyśmy w drodze do sklepów
wolnocłowych. Jednak chcieliśmy 20 godzin podróży siedzieć koło siebie i
przynajmniej skrzyżować sztućce i zagrać w kości. Pani chętnie postanowiła
spełnić nasze życzenie ale kiedy zeskanowała mój paszport coś się w systemie zatkało.
Po chwili powtórzyła procedurę i ponownie pojawił się komunikat, który tym
razem pani postanowiła mi przetłumaczyć.
- niestety, ale Pan nie ma
zgody Australii na wylot.
ZDĘBIAŁEM.
- ale w czym problem? Przed
oczami przeleciał mi cały wyjazd sprzed półtora roku. Niczego niestosownego tam
nie było, poza przewiezieniem dwóch pomidorów z Victorii do Australii
Południowej, których chyba nawet nie zjadłem.
- czy Pan leci po raz
pierwszy?
- nie, oczywiście, że nie.
- a nie miał Pan jakiegoś
mandatu niezapłaconego?
- to wykluczone. Jeździłem
wypożyczonym autem i system pobrałby
taki mandat z mojej karty.
- Pani może lecieć – zwróciła
się urzędniczka do Gosi - a w pana sprawie zwrócimy się do Australii.
- nie, nie – zgodnie
zwróciliśmy się do miłej pani – jak lecimy to razem.
Bilet mieliśmy ubezpieczony,
więc nie traciliśmy pieniędzy, martwiliśmy się tylko o Hankę. Jak my to jej
wytłumaczymy?
- Proszę przejść do
stanowiska na końcu.
Tam inna pani wysłuchała nas
cierpliwie, ponownie przeciągnęła mój paszport przez czytnik i kolejny raz nie
otrzymałem karty pokładowej. Zacząłem godzić się z moim losem, kiedy kolejna
próba, już w asyście kierowniczki i przy jej wielkim zaskoczeniu udała się.
Obydwie wtopiły wzrok w ekran komputera i stwierdziły zgodnie, że wszystko OK i
przy akompaniamencie ogromnego huku spadającego mi z serca kamienia, wręczyły
mi kartę pokładową.
Tym razem, zupełnym fartem
lecimy liniami lotniczymi, uznanymi za najlepsze w 2019 roku. Fart polegał na
tym, że od dłuższego czasu nie mogłem znaleźć taniego połączenia do Australii i
poprosiłem o pomoc koleżankę Ewę, która prowadzi biuro turystyczne w Szczecinie
o pomoc. Następnego dnia miałem ofertę lotu Qatar Arways, z której teraz
korzystamy.
Lot trwał około 25 godzin z
czego po 5, 5 godzinie „szybowania” do Doha i takim samym oczekiwaniu na
lotnisku, 14 godzin lecieliśmy do Melbourne. Na tym etapie nic nadzwyczajnego
się nie wydarzyło, ale zadziwiło nas, że współpasażer obok nie wstał z fotela
przez całą podróż ani razu. Wiek pana nam jednak podpowiedział, że musiał mieć cewnik. Czyli za dziesięć,
piętnaście lat też będziemy mogli dalej podróżować, hurra!
Około 18:00 a o 10:00 czasu w
Polsce, w poniedziałek 15 lipca szczęśliwie wylądowaliśmy na Tullamarine,
międzynarodowym lotnisku Melbourne. Już mieliśmy ustawić się do kolejki po
taksówkę, kiedy podszedł do nas młody człowiek i z arabskim akcentem
zaproponował przewozową usługę . Ani to uber, ani innej maści przewoźnik ale
utargowałem nieco i już za chwilę
mknęliśmy do miejsca naszego zakwaterowania. Po 20:00 witaliśmy się z
Hanką w jej nowym domku, do którego przeniosła się kilka miesięcy temu.
Pierwszy dzień minął na walce
z jet lagiem, rozmowach Polaków, oraz drobnych naprawach różnych sprzętów
domowych. Pieszo odwiedziliśmy pobliskie sklepy, między innymi polski sklep z
samymi artykułami znad Wisły. Kiełbasa tu zakupiona ma smak prawdziwej kiełbasy
w odróżnieniu od australijskiej.
Dzisiaj 17 lipca odbieramy
zarezerwowane jeszcze w Polsce auto. Jedziemy po nie taksówką razem z Hanką aż
pod lotnisko, około 40 km. Zaliczkowaliśmy Mitsubishi takiego jakim jeździliśmy
w zeszłym roku. Niestety pan powiedział, że tego modelu nie ma i że oni
gwarantują tylko auto tej klasy a nie konkretny model. Wskazał nam podobnego
rozmiarem Nissana Xtrail. Wiadomo co nas najbardziej interesowało.
Rozpoczęliśmy więc od złożenia tylnych siedzeń i tu zdziwienie – rozkładają się
tylko do pewnego stopnia i nijak nie można ich położyć. Poprosiliśmy pracownicę
aby nam pomogła ale ona też nic nie wskórała i stwierdziła, że w tych nowych
modelach nie da się położyć siedzeń. Załamka, co my teraz zrobimy? Jak będziemy
spali? Na samą myśl o noclegach na przednich siedzeniach już mnie kręgosłup
zaczął boleć. Stałem przy aucie i próbowałem coś wydumać. Nie dowierzałem, że
nie da się nic zrobić. Po kilku minutach zauważyłem z boku siedzenia tasiemkę,
za którą pociągnąłem i ku naszej radości oparcie opadło na płasko. Taki sam
patent był z drugiej strony. Triumfalnie wkroczyliśmy do biura. Poinstruowałem
panią jak złożyć siedzenia a ta patrząc na mnie z uznaniem skwitowała to jednym
określeniem – „magic”. Sprawa oddania auta okazała się niezwykle prosta.
Otóż kursują stąd bezpłatne busy na
lotnisko i będziemy mogli w dniu wylotu 17 sierpnia bezboleśnie przerzucić się
z bagażami.
Zwykle tego typu auta nie
mają toalet. Nasz ma i to nawet sześć, co widać na tablicy rejestracyjnej.
Kolejne dni przeznaczyliśmy
na zakup różnych potrzebnych Hance drobiazgów, jedzenia a przede wszystkim na
naklejenie przywiezionej z Polski folii przeciwsłonecznej na wszystkie szyby w
salonie. To przyda się szczególnie latem i pozwoli oszczędzić trochę prądu, bo
klimatyzacja nie będzie się tak mordować. Niestety z tej kilkugodzinnej pracy
nie mamy żadnej dokumentacji a efekt na zdjęciach jest mało widoczny.
Sobotę przeznaczyliśmy na
przygotowania do naszego wyjazdu. Myśleliśmy jeszcze o zakupie nowego łóżka i
używanej, większej lodówki dla Hanki. Hankę jednak dopadł spory kaszel i
zaaplikowawszy jej dawkę leków kazaliśmy jej leżeć. Trudno, zakupy zrobimy po
powrocie.
Wieczorem przygotowaliśmy
auto do porannego wyjazdu i pełni emocji wcześniej zalegliśmy, bo pobudka przed
6:00.
Nispiotroskiesan
A wystarczyło to pociągnąć! |
Hanka z dostawą świeżej lektury z Polski |
nowy domek Hanki |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz